sobota, 25 października 2014

Rozdział III

Nie można być perfekcyjnym we wszystkim, co się tylko robi. Lulu jednakże usilnie starała się za każdym razem do tej perfekcji dążyć. Dlatego nierzadko wszystko zajmowało jej znacznie więcej czasu niż powinno, co niektórych doprowadzało do szewskiej pasji, zwłaszcza, gdy trzeba było oszczędzać na czasie. Perkins miała to do siebie, że nie robiła niczego na odwal się. Wiele spraw traktowała śmiertelnie poważnie, a przez to sama potrafiła być wrzodem na tyłku dla tych, którzy nie podzielali jej toku myślenia. A w tym upór niekoniecznie działał na jej korzyść.
Nawet teraz, przygotowując się starannie do imprezy u przyjaciółki, zachowywała się, jakby jej wygląd miał zaważyć o jej życiu. Chcąc uchodzić za perfekcyjną, usilne próby podtrzymania iluzji zaczynała zawsze od perfekcyjnego wyglądu. Nigdy nie pozwalała sobie na wyjście z domu z podkrążonymi oczami, rozczochranymi włosami, w rozciągniętym starym podkoszulku czy wygodnym dresie. Niezwykle dbała o to, by prezentować się jak najlepiej, nawet gdy miała wyjść tylko do sklepu. Próbowała stworzyć lepszą wersję siebie. I gdy wszystko było pod jej kontrolą, doskonale wykonywała wyznaczone sobie zadanie. Nie można było jej niczego zarzucić. Może poza denerwującym niektórych, niekiedy sztywniackim nastawieniem, ale ona starała się puszczać tego typu opinie mimo uszu. Ciągle pracowała nad sobą i była dumna z efektów. Chciała być idealna. Taka jak jej matka. Prawie jej to wychodziło.
Całkiem dumna była również ze swojego odbicia, gdy stanęła przed lustrem w turkusowej, koronkowej sukience, którą kupiła podczas zakupów z Jen, kanarkowych szpilkach na platformie, co dodawało jej paru centymetrów, dzięki czemu dorównywała wzrostem większości swoich koleżanek, a żadna z nich nie miała nawet powyżej stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i w makijażu podkreślającym jej duże, brązowe oczy oraz nadającym wyrazistości jej kościom policzkowym. Długie, brązowe włosy układające się w miękkie fale, upięła wysoko i z zadowoleniem stwierdziła, że plan został zrealizowany w każdym, najmniejszym detalu, a mimo to, miała jeszcze pół godziny do wyjścia, choć miała się pojawić nieco wcześniej, by pomóc Jennifer raz jeszcze wszystko uporządkować przed zjechaniem się gości.
Usiadła na miękkim łóżku, gładząc pasującą do ścian jej pokoju, purpurową narzutę i wpatrując się raz jeszcze w swoje odbicie w dużym lustrze, stojącym tuż obok komody z jasnego drewna. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby chcąc samą siebie zapewnić, że wszystko pójdzie po jej myśli, a impreza nie wymknie się spod kontroli, czego właśnie najbardziej się obawiała, a przez to nachodziły ją myśli, że może lepiej zostać w domu. Z drugiej jednak strony obiecała Jennifer, że przyjdzie, a słowa zawsze starała się dotrzymywać. Z resztą, dawno nie była na żadnej imprezie, a ostatni weekend wakacji wypadałoby spędzić w miły sposób. To była też doskonała okazja by zobaczyć się ze znajomymi ze szkoły, których nie widziała od dawna i odprężyć się, chociaż w jej przypadku mogłoby się to okazać nieco trudne, ponieważ poczuwała się do obowiązku pilnowania całej zgrai imprezowiczów, która miała pojawić się w domu jej przyjaciółki.
Wtem z zamyślenia wyrwał ją dzwoniący telefon. Sięgnęła po niego na nocną półkę i odebrała prędko, widząc kto usiłował się z nią skontaktować.
- Cześć Niall - przywitała się wesoło, przykładając swoją komórkę do ucha.- Przyjdziesz wcześniej? - zapytała z nadzieją, lecz głośne westchnięcie chłopaka, sprawiło, że nieco spochmurniała, a jej czoło zmarszczyło się ze zmartwienia.
- Niestety nie uda mi się przyjść - odrzekł, potwierdzając nieszczęsne przypuszczenie Lulu.
- Coś się stało? - spytała zatroskana, słysząc zmęczenie w jego głosie.
- Wszystko w porządku Lulu, nie martw się. Po prostu źle się czuję.
- Może przyjechać do ciebie i dotrzymać ci towarzystwa? - zaoferowała się bez chwili zawahania. Trudno jej było zignorować przyjaciela w potrzebie. - Przywiozę twoje ulubione ciastka.
- Nie, naprawdę nie musisz. Idź na imprezę i dobrze się baw. Czułbym się jeszcze gorzej ze świadomością, że zepsułem ci wieczór.
- Doskonale wiesz, że to nie żaden problem - jak zwykle nie mogła odpuścić. Przyjaciele byli dla niej bardzo ważni, nic więc dziwnego, że zawsze starała się śpieszyć im z pomocą. Nawet jeśli niekoniecznie tego właśnie potrzebowali.
- Zdaję sobie z tego sprawę, że poświęcenie imprezy nie będzie dla ciebie żadną krzywdą, ale pomyśl jaką mogłoby być dla gości Jennifer. Ktoś tam musi pilnować porządku.
- Przestań mnie podpuszczać - odparła, wywołując rozbawienie przyjaciela, który roześmiał się do telefonu. Doskonale wiedział, co powiedzieć, by ją przekonać do tego, by udała się na imprezę. Znał już ją dość dobrze by wiedzieć, że obranie takiej taktyki zapewnia prawie stuprocentowe powodzenie. Lulu lubiła czuć się potrzebna, a dodatkowo poczucie odpowiedzialności niemal za wszystko i wszystkich, którzy ją otaczają, nie pozwalało na to, by mogła sobie odpuścić i przestać się martwić tym, co się może stać. Taka już była. Martwiła się za bardzo i zbyt często, choć zwykle przy osobach, z którymi nie była szczególnie zżyta, starała się tego nie okazywać. Niall zdawał sobie sprawę z jej ambicji stania się perfekcyjną. Niemniej jednak ich nie rozumiał, a ilekroć próbował przemówić jej do rozumu, tak za każdym razem kończyło się to fiaskiem. O ile w wielu kwestiach dało się z nią pójść na kompromis, to w tym przypadku nie dawała za wygraną, twierdząc, że wie lepiej. A wcale nie wiedziała. Nie można było ciągle spełniać oczekiwań innych ludzi i dążyć do perfekcji we wszystkim za co tylko się zabierze. Nie ma ideałów, a ona w ogóle nie przyjmowała do siebie tej wiadomości. W końcu przestał próbować przekonywać ją, że to, co robi nie ma żadnego sensu. W starciu z nią w dyskusji nie miał żadnych szans. Siła jej argumentów niekiedy potrafiła powalić. I jak Bóg mu świadkiem, niejednokrotnie to robiła, gdy sama próbowała przemówić mu do rozsądku, kiedy wpadał na jakiś nieszczególnie mądry i bezpieczny pomysł. Któż by przypuszczał, że taka mała, drobna i krucha istotka może mieć aż taką siłę przebicia.
- To nie marudź, tylko idź. Przypilnuj tam wszystkich, przy tym dobrze się baw i rób to, co zawsze wychodzi ci najlepiej. Trzymaj się z dala od kłopotów
- Masz to jak w banku - zapewniła go. - Ale żałuję, że cię nie będzie. Jesteś pewny, że niczego nie potrzebujesz?
- Nie jestem małym chłopcem, Lulu. Umiem o siebie zadbać - mruknął nieco urażony faktem, że traktowała go jakby nie był w stanie sobie sam poradzić.
- Ale...
- Żadnego ale. Dziewczyno, przestań się tak wszystkim martwić. Wiesz, że to może źle wpłynąć na twoje zdrowie? - powiedział z powagą, choć trudno było mu ją utrzymać przez więcej niż parę sekund.
- Nie waż się stosować moich słów przeciwko mnie.
- Za późno - Lulu była niemal pewna, że gdyby prowadziliby tę rozmowę na żywo, Niall w tej chwili wystawiłby jej język. Jak zawsze się z nią drażnił. Wypuściła ciężko powietrze z ust po czym dokończywszy rozmowę z przyjacielem, rozłączyła się. Rozłożyła się na łóżku wpatrując się tępo w ciemny sufit pokryty małymi gwiazdkami, które zaczynały świecić, gdy tylko zgasiła światło. Miała swój mały kawałek nieba, który codziennie przypominał jej o tym, jaką była szczęściarą i jak bardzo los był dla niej łaskawy. A ona jedyne co chciała zrobić, to się za to odwdzięczyć.
Nie leżała długo bezczynnie. Po krótkiej chwili zerwała się z łóżka, wygładziła starannie narzutę, poprawiła raz jeszcze fryzurę i swoją sukienkę, wrzuciła telefon do torebki, po czym zerknęła na zegarek. Miała jeszcze dużo czasu, niemniej jednak nie zamierzała czekać w pokoju , aż wybije odpowiednia godzina. Wzięła swoje rzeczy, a następnie udała się do kuchni, gdzie przyłapała swojego ojca na składaniu czułych pocałunków na szyi Juliette. Uśmiechnęła się zakłopotana, kiedy rodzice w końcu zauważyli jej obecność.
- Już gotowa, księżniczko? - zdziwił się ojciec, unosząc lekko brwi do góry i odsuwając się jednocześnie od jej matki. Znał doskonale jej możliwości. Na przygotowywaniu się do wyjścia potrafiła spędzić jeszcze więcej czasu niż jego żona, a kiedyś był przekonany, że nie jest to możliwe. Okropnie się mylił. Lulu przebijała ją o głowę.
- Jak najbardziej - odparła, posyłając obojgu szeroki uśmiech, ukrywający fakt, że jej głowę zaprzątało złe samopoczucie przyjaciela.
- Teraz mogę już zacząć swoją przemowę na temat niebezpieczeństw jakie czyhają na takich imprezach na młode, piękne dziewczyny, jak ty? - zapytał żartobliwie, obejmując córkę ramieniem. Pocałował ją w sam czubek głowy, przez co sprawił, że dziewczyna znów poczuła się jakby była dzieckiem.
- Tatoo - jęknęła przeciągle, wywołując uśmiechy na twarzach rodziców.
- Dobrze, oszczędzę ci tego - zaśmiał się. - Ale mam nadzieję, że będziecie się grzecznie bawić. Żadnych wygłupów, rozumiemy się? - mrugnął do niej, wierząc, ze jego mała córeczka jest rozsądna i nie wpakuje się w tarapaty.
- Oczywiście - zapewniła z mocą., tym samym zasłużywszy sobie na kolejnego całusa w sam czubek głowy. Nigdy nie chciała ich zawieść i nie miała takiego zamiaru. Za bardzo zależało jej na ich zaufaniu. Chciała być ich powodem do dumy. - Mamo, a podwieziesz mnie jeszcze w jedno miejsce? - spytała, z prośbą doskonale widoczną w jej oczach. Miała w końcu jeszcze trochę czasu.


Niall naprawdę nie znosił okłamywać swoich przyjaciół, niemniej jednak nie widział sensu w dokładaniu Lulu kolejnych powodów do zmartwień. Gdyby się dowiedziała pewnie szalałaby z przejęcia, tak już z nią bywało. Ale też dzięki temu była tak dobrą przyjaciółką. Miało się przynajmniej pewność, że nie ma w nosie drugiego człowieka i można zawsze na nią liczyć. W tej chwili jednak nie był przekonany, czy chce akurat słuchać jej użalania się nad nim. Czułby się jeszcze bardziej żałośnie, co raczej by mu nie pomagało.
Po zakończonej rozmowie z przyjaciółką rzucił telefon na biurko i znów przystawił sobie do oka woreczek z kostkami lodu. Syknął głośno, gdy zetknął się z obolałym miejscem. Pieprzony Zayn Malik, pomyślał. Ten to naprawdę wiedział, jak mu zrujnować dzień.
Kiedy lód się rozpuścił, pozostawiając mokrą plamę na jego podkoszulku, wstał z krzesła, po czym zbiegł po schodach na parter. Po drodze zerknął na rodziców siedzących przed telewizorem, oglądających jakiś durny program z kamiennymi twarzami. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że wrócił do domu. Cudem można było nazwać w ogóle zauważanie przez nich obecności syna. Jakby ciągle byli pogrążeni w transie. Praca-dom-praca-dom. Ale nic poza tym. I tak od dwóch lat. Zdążył się przyzwyczaić, ale nie miałby im za złe, gdyby choć raz, tak dla odmiany, zainteresowali się tym, co się z nim dzieje.
- Chcecie coś do jedzenia, bo idę do kuchni? - zapytał ich, stojąc w progu salonu. Nie spotkał się jednak z żadnym odzewem. Wciąż uparcie wgapiali się w ekran telewizora oglądając mało interesujący teleturniej. Powtórkę na dodatek. Najwyraźniej tego wieczoru nie miał co liczyć na zainteresowanie z ich strony. To było nieco przykre, że nie potrafili spełnić choć tych najmniejszych oczekiwań swojego dziecka. Zrezygnowany udał się do kuchni, przygotował sobie coś do picia, a następnie wyciągnął z zamrażalnika jeszcze kilka kostek lodu. Dwie z nich wrzucił do gazowanego napoju, a resztę użył do tego, by schłodzić opuchnięte miejsca wokół oka. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. Miało to wyglądać zgoła inaczej, jednak wyraźnie nie dane mu było spędzić tego wieczora na dobrej zabawie.
Nie miał najmniejszego pojęcia ile czasu spędził w kuchni z zawieszoną głową nad stołem, podjadając słone orzeszki, ale miał wrażenie jakby zleciało to dosłownie w dwie sekundy do czasu, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili nawet nie ruszył się z miejsca wyczekując kroków któregoś z rodziców, ale ci najwyraźniej nie mieli szczególnej ochoty wstawać z wygodnej kanapy, by zobaczyć, kto postanowił zakłócić ich spokój. Niechętnie podniósł swój tyłek i wrzucając lód do zlewu, ruszył w stronę wejścia. Nacisnąwszy klamkę, szarpnął ją w swoją stronę, otwierając drzwi, za którymi ujrzał uśmiechającą się szeroko Lulu, trzymającą w swoich dłoniach paczkę jego ulubionych ciastek. Zaraz jednak jej mina zrzedła, gdy dostrzegła jego sine i opuchnięte oko. Bez zaproszenia wtargnęła do środka wymijając go w progu. Chłopak westchnął głośno, widząc jej zatroskane spojrzenie. Zaczynało się.
- Źle się czujesz, huh? - pokręciła głową z dezaprobatą - Na Boga, Niall, dlaczego mi nie powiedziałeś prawdy?! - jęknęła głośno, rozżalona faktem, że ją okłamał. Nie znosiła tego. Nawet jeśli były to sprawy zupełnie jej niedotyczące. Zawsze wolała wiedzieć co się dzieje. Tak czy inaczej bardziej przejęta była jego stanem i nie zamierzała mu prawić szczególnych kazań z powodu kłamstwa, a może raczej zatajenia prawdy, bo jakby nie patrzeć faktycznie mógł nie czuć się w tej chwili najlepiej. Wyciągnęła rękę w jego stronę i delikatnie dotknęła opuszkiem palca opuchlizny. Chłopak gwałtownie odwrócił głowę z sykiem. Lulu cofnęła się o krok z taką miną, jakby to jej co najmniej podbito oko. - Co się stało? - zapytała dokładnie badając wzrokiem jego zmęczoną twarz.
- Malik - odpowiedział krótko, wzruszając ramionami. Nie miał większej ochoty wdawać się w szczegóły konfrontacji z Malikiem. Przeważnie było tak samo. Znalazł się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiednim czasie, mając tego pecha, by natknąć się na Zayna.
- Przecież...uh...ja...całkiem niedawno rozmawiałam z nim na posterunku policji. Myślałam, że go w końcu zamknęli.
- Rozmawiałaś z Malikiem? - podniósł głos, posyłając jej pełne szoku spojrzenie. I zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego z tego faktu. - Czyś to postradała rozum? - dorzucił, tym samym w końcu zwrócił na siebie uwagę matki, która wyjrzała z salonu, by zobaczyć co się dzieje. Krzyki najwidoczniej przeszkadzały jej w oglądaniu programu.
- Niall, możesz być ciszej? Nie jesteś sam w domu - skarciła go z obojętnym wyrazem twarzy. - Dobry wieczór Lulu - przywitała się jeszcze, kiwając na nią głową. Dziewczyna uśmiechnęła się i już miała odpowiedzieć, lecz kobieta zaraz zniknęła jej sprzed oczu. Horan mruknął coś cicho pod nosem. Jego matka nie popisała się szczególnym zainteresowaniem nawet w obecności Perkins, która wpatrywała się smutno w miejsce, w którym przed chwilą stała jego mama.
- Nie, to nie tak. Raczej on się ze mnie nabijał. Trudno to raczej było nazwać rozmową - powiedziała uspokajająco, w końcu odwracając głowę w jego stronę, zaciskając mocniej palce na trzymanym przez siebie opakowaniu.
- Taa, wiem coś o tym - bąknął pod nosem, aczkolwiek widać było ulgę malującą się na jego twarzy. - Lulu, naprawdę, nie wchodź mu w drogę. On jest totalnie popieprzony.
- To widzę - odrzekła ze smutkiem, zerkając raz jeszcze na jego opuchliznę. Odłożyła trzymaną w jednej ręce paczkę ciastek na stolik stojący w korytarzu i splotła ręce na piersi, w głębokim zamyśleniu. - Nie rozumiem jak można komuś coś takiego zrobić - wypowiedziała swoje myśli na głos. Lulu była zdecydowaną przeciwniczką przemocy i jakiegokolwiek zadawania bólu drugiej osobie. Stąd też nie mogła pojąć tego, jak inni byli zdolni do wyrządzania krzywdy. A już zwłaszcza niewinnym ludziom takim jak Niall Horan.
- Niektórych cieszy cierpienie innych, Lulu. Nie wszyscy na tym świecie są dobrzy - odrzekł smętnie. Perkins powinna o tym wiedzieć, bo jej naiwność i wiara w ludzką dobroć mogła sprowadzić na nią kłopoty. Tak czy inaczej nie chciał, aby przekonywała się o tym na własnej skórze. Lepiej było, aby żyła wciąż w tym swoim perfekcyjnym świecie bez cierpienia i zła, na jakie narażeni są inni ludzie, ponieważ to podtrzymywało tą jej dziecięcą niewinność, co w gruncie rzeczy dodawało uroku pannie Perkins.
- Bardzo boli? - spytała po chwili, wyraźnie zmartwiona. Horan mógłby przysiąc, że w głowie jego przyjaciółki szalało milion myśli i mimo iż starała się nie wyglądać, jakby miała ochotę go zamknąć w jakimś bezpiecznym miejscu i się nim zaopiekować, to nieszczególnie jej to wyszło. To było naprawdę miłe z jej strony, lecz nie tego właśnie potrzebował.
- Bywało gorzej - mruknął. Ostatnim razem Malik o mało nie złamał mu żebra. Przez tydzień ledwie mógł chodzić. - Możesz mi tylko powiedzieć, dlaczego nie pojechałaś na imprezę? - posłał jej surowe spojrzenie. Niezbyt był zadowolony z faktu, że mimo jego próśb postąpiła wedle własnego uznania.
- Naprawdę sądziłeś, że nie wpadnę choć na chwilę, żeby zobaczyć, co z tobą jest?
- Na to liczyłem - rozłożył ręce, usiłując zrobić niewinną minę, lecz podbite oko nieco mu to utrudniało. - Wiesz, że zaraz cię wykopię z domu?
- Miałam nadzieję, że tego nie zrobisz. Z resztą nie mogę cię tak zostawić. I nawet nie dowiedziałam się, co się dokładnie wydarzyło - nie zamierzała odpuścić.
- Nie potrzebne ci to do szczęścia - odparł, ciągnąc ją za rękę w stronę wyjścia. Niemalże wypchnął ją za drzwi, uśmiechając się przepraszająco. - Doceniam twoją chęć pomocy, ale mi nic nie będzie. Zobaczymy sie kiedy indziej - dorzucił zamykając za sobą drzwi. To było najlepsze wyjście, by nie wdawać się z nią w zbędną dyskusję, z której nie można się było tak łatwo wyplątać.
- Nialler! - jęknęła z oburzeniem. Nie mogła uwierzyć, w to, że właśnie jej przyjaciel wyrzucił ją z domu.
- Dzięki za ciastka! - dodał na odchodnym, zza zamkniętych drzwi, uświadamiając tym samym zrezygnowanej Lulu, że rozmowa została zakończona.


Lulu miała zdecydowaną słuszność w swoich obawach o to, że coś może się potoczyć źle. Według niej potoczyło się nawet gorzej niż źle. Już dwie i pół godziny po tym, jak pierwsi goście Jennifer przybyli do jej domu, okazało się, że większość imprezowiczów jest organizatorce zupełnie nieznana. Ta jednak nie wydawała się tym przejmować, a wręcz była z tego faktu niezmiernie zadowolona i oddała się w imprezowy wir, pozostawiając Lulu , która co chwila wodziła wzrokiem po nieznajomych twarzach, by następnie zorientować się, czy wszystko stoi na swoim miejscu i czy ktoś nie narobił szkód. Właściwie ona nie powinna się przejmować. To nie był jej dom, nie jej impreza, to nie do niej będą mieć pretensje, gdy coś pójdzie nie tak. Problem polegał na tym, że nie potrafiła tak tego zostawić i pozwolić, by jej przyjaciółka narobiła sobie kłopotów, zatem gdy ta świetnie się bawiła, Lulu co chwila karciła jakiś nieznajomych, odkładała na bok cenne wazony, czyściła brudne blaty i chowała w szafce pod zlewem w kuchni butelki z alkoholem, które w ogóle nie powinny się na tej imprezie znaleźć. A przynajmniej robiła to do czasu kiedy ciemnowłosa Carmen nie wyrwała jednej z nich z ręki Perkins.
- Możesz mi wyjaśnić, co ty złotko robisz? - dziewczyna popatrzyła na nią z politowaniem, odkładając butelkę na kuchenny blat, po czym poprawiła swoją opiętą, czarną sukienkę, która coraz bardziej zaczynała odsłaniać jej piersi.
- Chowam butelki. Tego tu w ogóle nie powinno być - odpowiedziała Lulu, jakby to była najnormalniejsza odpowiedź na świecie, co niekoniecznie zadowalało jej koleżankę, która ku jej przerażeniu, wcisnęła w rękę jakiegoś chłopaka, butelkę whisky.
- To jest impreza. Na imprezach zwykle jest alkohol. Z resztą ich wszystkich nie powstrzymasz, a jak będziesz się starać, tak czy siak znajdą sobie jakiś zamiennik. Szkoda zachodu -pokręciła głową, próbując przekazać jej, że te działania, nie odniosą pożądanego przez nią skutku. Lulu choć miała świadomość, że tak może się to skończyć, jednocześnie miała nadzieję, że uda jej się to zmienić.
- Mogliby się bawić bez tego. Ja jakoś potrafię.
- Lulu, ty się nie bawisz. Ty pilnujesz porządku - Carmen sięgnęła ręką do miski z chipsami i wzięła parę, wciskając je następnie sobie do ust.- Jeśli to jest według ciebie definicja zabawy, to z tobą musi być naprawdę coś nie tak - dorzuciła po chwili. Nie od dziś wiadomo było, że Lulu robiła z siebie strażniczkę moralności i nierzadko rozwalała innym imprezy, jednakże Carmen nigdy nie wypowiedziała swoich obiekcji na głos, bo w gruncie rzeczy Perkins była dobrą koleżanką i zawsze można było na nią liczyć.
- Wszystko ze mną w porządku. Po prostu nie widzę sensu w upijaniu się i wymiotowaniu po kątach w cudzym domu - Lulu uparcie trzymała się swojego zdania. Nigdy nie ciągnęło jej do żadnych używek. Uważała je za zupełnie niepotrzebne, a wręcz niszczące ludziom zdrowie. Poza tym, jak na posłuszną i poprawną do granic możliwości dziewczynę, przestrzegała prawa i nie zamierzała go łamać dla durnego, imprezowego widzimisię.
- To akurat zależy od organizmu człowieka. Każdy inaczej przyswaja procenty.
- Nieistotne.
- Masz rację. Ale tak czy inaczej nie jesteś niańką. Jesteś gościem o ile mi wiadomo, więc bierz dupę w troki i zacznij się naprawdę bawić - Carmen też była nieugięta. Zawsze miała dużo do powiedzenia, a o jej wyjątkowym darze przekonywania krążyły już legendy. Chociaż właściwie zwłaszcza wśród płci męskiej.- Mogłabyś spędzić trochę czasu z Toby'm. Ten gość robi maślane oczy do ciebie już od dłuższego czasu, a ciągle boi się z tobą umówić. Oszczędź mu katorgi patrzenia na ciebie jedynie z daleka - zasugerowała, wskazując szybkim ruchem ręki na szczupłego blondyna, który co jakiś czas zerkał w ich stronę, mimo tego, że właśnie był w trakcie rozmowy ze swoimi kumplami. - O, albo Brandon. Wciąż nie mogę pojąć jak mogłaś nie zgodzić się na randkę z najseksowniejszym chłopakiem w szkole. Albo jesteś ślepa, albo głupia.
- Przepraszam, że nie kręci mnie mięśniak z drużyny footballowej, który miewa trzy dziewczyny w jednym miesiącu. To prawda, jest miły i jest przystojny, ale raczej nie sądzę, żebyśmy mieli jakieś tematy do rozmowy - pokręciła głową. Niektórzy uważali Lulu za wybredną, a i przez to, za zadzierającą nosa bogata dziewczynę. Rzadko kiedy się z kimś umawiała, rzadko kiedy była kimś w ogóle zainteresowana. Raczej nie zaprzątała sobie głowy jakimiś przelotnymi flirtami czy związkami. Skupiała się głównie na nauce i robieniu dobrego wrażenia.
- Fakt, trzeba przyznać, Brandon jest strasznie monotematyczny. Ale proszę cię...uch...to ciało. Chętnie zobaczyłabym je w swoim łóżku w całej okazałości i zabawiła się z jego przyjacielem, jeśli wiesz co mam na myśli - rozmarzyła się, z błogim uśmieszkiem wykwitającym na jej twarzy.
- Carmen! - skarciła ją spojrzeniem.
- Oj przestań - machnęła ręką, a Lulu pokręciła głową wyraźnie niezadowolona. Wtem dostrzegła przemierzającego korytarz Zayna Malika, co sprawiło, że wytrzeszczyła oczy z przerażenia i zamarła na parę sekund, by następnie zacząć oddychać niespokojnie, jak to zwykle bywało, gdy coś nie szło według odgórnie ustalonego planu. On tu nie powinien się znaleźć. Nie mogła pojąć jakim cudem znalazł się na imprezie Jennifer. W końcu przeprosiła koleżankę i natychmiast ruszyła na poszukiwania Jen. Skoro Malik tu był, to nie było dobrze. Impreza już wymknęła się spod kontroli. Znalezienie Jennifer nie trwało szczególnie długo. Siedziała w salonie, na kolanach jakiegoś krótko ostrzyżonego chłopaka, którego twarz nic Lulu nie mówiła, mimo iż Jenny sprawiała takie wrażenie, jakby znała się z nim od dawna, a jednak Lulu mogłaby przysiąc, że tak nie było. Chłopak wodził dłońmi po plecach jej przyjaciółki, ściskając w końcu jej pośladki przez obcisłą, czerwoną sukienkę. Jennifer zaśmiała się, a następnie zbliżyła swoje wargi do ust chłopaka, składając na nich pocałunek. Lulu skrzywiła się. Ani trochę jej się to nie podobało, że jej przyjaciółka obściskiwała się z jakimś facetem, którego ledwie znała. Najwyraźniej nie można było jej spuścić z oczu nawet na moment. Brunetka podeszła do przyjaciółki, zwracając na siebie jej uwagę, po czym pociągnęła ją za rękę, wyrywając ją z ramion zaskoczonego szatyna. Przez to Jen o mało nie spadła z kolan chłopaka, który nie był zadowolony z faktu, że ktoś porywa mu jego towarzyszkę.
- Czy ty zwariowałaś, Jennifer? - zwróciła się do niej, odciągając ją na bok. Bił od niej wyraźny zapach alkoholu, co jeszcze bardziej rozdrażniło Lulu. Była rozgoryczona i nie czuła się dobrze ze świadomością, że wszystko zabrnęło za daleko i nie mogła przejąć pełnej kontroli nad zaistniałym chaosem. A Jennifer obiecywała, że wszystko będzie w porządku, a ani trochę nie było. - Co ty robisz?
- Dobrze się bawię. Nie możesz wyluzować? - burknęła, wyrywając rękę z uścisku przyjaciółki. Czasem miała jej naprawdę dość, a już zwłaszcza, gdy robiła jej scenę bez powodu, jakby co najmniej była jej matką.
- Dobrze się bawisz? Obściskując się z jakimś przypadkowym gościem?
- To nie jest jakiś przypadkowy gość.
- Tak? Ile się znacie? - skrzyżowała ręce na piersi wyczekując odpowiedzi, która nie wydobywała się z ust Jennifer już od dłuższego czasu.
- O boże, nieważne. O co robisz aferę?
- O to, co ty wyrabiasz. Nie mogę pozwolić, byś ciągle popełniała te same głupie błędy - skwitowała, nie chcąc tak tego zostawiać. Martwiła się o Jen i doskonale wiedziała, że to co robi ostatecznie bardzo źle się skończy. Czy to było takie dziwne, ze chciała ją uchronić przed katastrofą?
- To, że ty jesteś cnotką niewydymką nie znaczy, że musisz psuć imprezę innym ludziom. - Jen wywróciła oczami, poirytowana tym, że Perkins za bardzo ingerowała w jej życie, podczas gdy zupełnie nie powinno jej to obchodzić, z kim się obściskuje i jak spędza czas na urządzonej przez siebie imprezie we własnym domu.- Raany, znajdź sobie faceta, jak cię przeleci może w końcu dasz żyć innym - wykrztusiła na koniec i odwróciła się na pięcie, następnie wracając do chłopaka, który już czekał na nią z otwartymi ramionami. Lulu z kolei stała oszołomiona i czerwona niczym dorodny pomidor. Urażona, przez kilka chwil wpatrywała się w plecy Jen, czując się jak skończona kretynka, przez to, jak została potraktowana. Nigdy nie sądziła, że może czegoś takiego doświadczyć ze strony najlepszej przyjaciółki. Oczywiście, zdarzały im się sprzeczki, ale Jen jeszcze nigdy nie posunęła się aż tak daleko. Niewiele myśląc, zrobiła taktyczny odwrót i przeciskając się między ludźmi usiłowała dostać się do wyjścia na taras. Jak bardzo chciała teraz rzucić to wszystko w cholerę i zostawić Jennifer z tą całą zgrają na głowie, która rządziła się, jakby była u siebie, tak nie mogła tego zrobić. Poza tym, wracanie na piechotę do domu nie było najlepszym pomysłem, a umówiła się z rodzicami, że zostanie u Jenny na noc i pomoże jej posprzątać po imprezie. Z resztą, nie bardzo chciałaby się tłumaczyć z powodów, dla których wróciła do domu. Także nie pozostało jej nic innego jak zostanie tu aż do samego rana. Fakt, że nie miała już nad niczym kontroli sprawiał, że zaczynała panikować i czuła, że potrzebuje zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza, ponieważ oddychanie w zadymionych pomieszczeniach, w których na dodatek śmierdziało alkoholem, nie było szczególnie proste, co sprawiało, że zaczynała się zastanawiać nad tym, jak później pozbędą się tego odoru. Rozsunąwszy drzwi na taras, przeszła przez nie, zamykając je za sobą i w mgnieniu oka pokonała drogę wiodącą do barierki. Chwyciła oburącz jej poręcz, nabierając łapczywie powietrza i lekko wychylając się do przodu, spoglądając w górę na rozgwieżdżone, granatowe niebo, usiłując opanować nadchodzący atak paniki, przynajmniej do czasu, kiedy usłyszała znajomy głos, który sprawił, że przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Lucinda Luana Perkins - usłyszała za sobą. Jeżeli sądziła, że gorzej być nie może, to definitywnie była w błędzie. Oddychając ciężko, odwróciła się powoli, a jej spojrzenie od razu powędrowało do opartego o ścianę budynku Zayna Malika, który właśnie wyrzucał niedopałek swojego papierosa za barierkę, jednocześnie nie odrywając od niej swych brązowych oczu. - Znowu się spotykamy - dodał po chwili, mierząc ją wzrokiem i na moment zatrzymując go na wysokości jej piersi. Dziewczyna natychmiast skrzyżowała na nich ręce, jakby usiłując je zasłonić, po czym postanowiła znaleźć się jak najdalej od tego człowieka, mając w głowie natarczywie przypominające o sobie ostrzeżenie przyjaciela.
- I teraz się pożegnamy - powiedziała, siląc się na spokój, choć wychodziło jej to dosyć marnie, tym bardziej, że z jej twarzy można było czytać niemal jak z otwartej księgi. Ruszyła w stronę drzwi, lecz Malik zastąpił jej drogę. Nie spodziewała się tego. Wytrzeszczyła oczy z przerażenia, zatrzymując się gwałtownie niecały metr przed nim.
- Gdzie ci się tak śpieszy, laleczko? Dopiero co tu przyszłaś - mruknął, na co dziewczyna zmarszczyła czoło. Nie chciała wdawać się z nim w żadne dyskusje. Była zła, ale miała też odrobinę rozsądku, więc wolała go nie denerwować. Nie była pewna, do czego jeszcze mógłby być zdolny, ale nie zamierzała tego sprawdzać. Wystarczyła jej świadomość, że podbił oko jej przyjacielowi. Tchórz. Taka myśl przeszła jej nagle przez głowę. Tchórz. Nie potrafisz nawet pomóc przyjacielowi. Mimowolnie zacisnęła pięść po czym usiłowała wyminąć stojącego jej na drodze bruneta, jednakże jemu najwyraźniej sprawiało przyjemność nie dopuszczanie jej do drzwi.
- Aż tak się mnie boisz, że nie chcesz przebywać w moim otoczeniu?
- Nie. Po prostu nieszczególnie mam ochotę przebywać w pobliżu osoby, która stosuje przemoc wobec innych - odpowiedziała mu z nieskrywaną odrazą, malującą się na jej twarzy.
- Niezwykle dyplomatyczna odpowiedź. Ale w takim razie nie rozumiem co tu robisz. Jestem pewien, że przynajmniej połowa uczestników tej imprezy choć raz w życiu kogoś uderzyła.
- Uderzyła, ale nie dręczyła Bogu ducha winne osoby.
- Do czego pijesz? Bo zaczynasz mnie już wkurzać tymi swoimi ukrytymi oskarżeniami. Jak już coś do mnie masz Perkins to powiedz to wprost - odparł mrużąc oczy i posyłając jej groźne spojrzenie. Ta dziewczyna była jak słodki cukierek. A Malik cholernie nie lubił cukierków. Lulu jednak wycofała się, rezygnując z konfrontacji, której wyraźnie próbowała uniknąć, ale coś ją powstrzymywało. - Hm...tak myślałem.
- Co to miało znaczyć? - zmarszczyła czoło wbijając w niego dociekliwe i pełne oburzenia spojrzenie.
- Jesteś jak taki piesek Chihuahua. Potrafisz irytująco i zaczepnie szczekać, ale jak przychodzi co do czego i ktoś szczeknie na ciebie podwijasz ogon i uciekasz. W takim razie po chuja prowokujesz? - wyjaśnił, zbijając ją tym z pantałyku. Albo od tego czasu zmądrzał, albo wcale nie był aż takim kretynem, jakby mogło się wydawać, co jednak nie zmieniało faktu, że dla niej atakowaniem niewinnych ludzi przejawiał raczej dość prymitywną postawę, co ostatecznie zapragnęła mu wytknąć w przypływie nagłej odwagi, a jednocześnie chęci udowodnienia mu, że się myli.
- Nie masz racji...- zaczęła, lecz chłopak momentalnie jej przerwał.
- Czyżby? Mi się wydaje, że tak właśnie już jest z bogatymi pannami. Są mocne w gębie tylko do pewnego momentu, a gdy robi się nie przyjemnie wycofują się ze strachu, chroniąc swoją dupę.
- Skoro tak generalizujesz to nie dziwne, że twoje myślenie jest błędne - wzruszyła ramionami, udając wyluzowaną, pomimo iż ta rozmowa nie przychodziła jej zbyt łatwo. Desperacko jednak usiłowała to ukryć, aby nie utwierdzić Zayna w jego idiotycznym przekonaniu, które zapewne nie było poparte żadnymi solidnymi argumentami. Jednak jego pewny siebie pół uśmiech sprawiał, że sama czuła się dość niepewnie i dręczyły ją ciągłe wątpliwości, czy to dobry pomysł, aby kontynuować tą dyskusję. Poniekąd miał rację. Lulu chowała głowę w piasek przy niemal każdej nadchodzącej konfrontacji, nie chcąc dopuścić do nieprzyjemnej sytuacji, niemniej jednak nie zamierzała się przyznawać do swojej bojaźliwości. W zasadzie, sytuacja już i tak była odrobinę napięta, zatem mogła już dokończyć to, co zaczęła, licząc jedynie, że sama jakoś szczególnie nie narazi się temu typkowi. Zapamiętał ją w końcu, a to nie wróżyło chyba niczego dobrego, biorąc pod uwagę jego impulsywność, o której zdążyła się już nasłuchać z różnych źródeł. Ludzie przecież lubili gadać, a Zayn Malik nie był do końca kimś zapomnianym w tutejszym społeczeństwie, a zwłaszcza w kręgu osób zbliżonych im wiekiem. Chcąc nie chcąc, czasem po prostu można było wyłapać pewne informacje z rozmów swoich znajomych. Poza tym, Lulu nie sądziła, aby to sama chęć zadawania bólu drugiej osobie sprowadziła go tamtego dnia na posterunek policji w kajdankach, tak samo jak i nie wierzyła, że tylko i wyłącznie z tego powodu Niall stał się jego ofiarą, choć może i chciałaby w to wierzyć, głównie ze względu na swoje tendencje do tłumaczenia działań innych, niezależnie od tego, jak złe one były. I miała tego świadomość, aczkolwiek nie była w stanie nic poradzić na to, że nie potrafiła uwierzyć, iż istnieją ludzie, którzy czynili zło z niepojętą przez nią przyjemnością.
- Jeżeli nie wiesz o czym mówię, to ci chętnie wytłumaczę - zaczęła przyjmując bojową postawę, mimo której wciąż czuła się przy nim jak małe dziecko niezadowolone z faktu, że nie dostało lizaka. - Chodzi mi o Nialla Horana, którego najwyraźniej lubisz dręczyć i traktować jak worek treningowy - wyjaśniła i wydęła usta z niezadowoleniem.
- A więc to o niego ci się rozchodzi. To twój chłopak, że tak się martwisz o jego poobijaną buźkę? - spytał, a jego twarz przybrała nieco rozbawiony wyraz. Nieszczególnie przejmował się tym, co właśnie do niego powiedziała, co sprawiło, że spojrzała na niego, jakby przybył z zupełnie innej planety. Może nie zrozumiał, co usiłowała mu przekazać? Mimo wszystko nie mogła uwierzyć, że ktoś może odnosić się do tego tak, jakby chodziło o niewinny żarcik.
- To zupełnie nie ma związku. On ci nic nie zrobił, dlaczego więc się na nim wyżywasz? Jak możesz w ogóle krzywdzić kogoś w taki sposób? - wbiła w niego pełne niezrozumienia spojrzenie, próbując jednocześnie uspokoić swój oddech z powodu narastającego zdenerwowania przez jego nonszalancką postawę, ponieważ wciąż chciała zachować jasność umysłu, co pozwalało jej na racjonalne podchodzenie do sytuacji.
- On nic nie zrobił? - prychnął, a na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka. - Proszę cię, nie bądź śmieszna. Horan dostaje dokładnie to, na co zasłużył.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To nie moja działka, żeby wyjaśniać ci, co ten kutas zrobił. Chcesz, to jego pytaj, ja nie jestem jakąś pieprzoną informacją - odrzekł, wciskając dłonie w kieszenie, wprawiając ją w konsternację swoją wypowiedzią. Nieco absurdalne wydało jej się oskarżenie jej przyjaciela o zrobienie czegoś, co mogłoby w pewien sposób komuś zaszkodzić. Nawet takiej osobie jak Malik. Tak czy inaczej to nieco mogłoby wyjaśniać tą niezbyt klarowną dla niej sytuację i tłumaczyć, dlaczego Zayn zachowywał się względem Nialla w taki, a nie inny sposób, jednakże nie dawało to odpowiedzi na podstawowe pytanie. Co w takim razie się między tą dwójką wydarzyło, że skończyli w tym punkcie, w którym teraz się znajdowali. Ilekroć pytała przyjaciela, on tylko wzruszał ramionami, jakby sam nie wiedział, o co może w tym wszystkich chodzić, jednakże zawsze miała wrażenie, że coś ukrywa. Jednak była na tyle taktowna, że nie zadawała wielu pytań, uznając to za drażliwy temat. Najwyraźniej Malik też nie był skłonny udzielić jej odpowiedzi, co powodowało jej frustrację, jeszcze większą niż wówczas, kiedy to Niall, pozostawiał ją w tej ciągłej niewiedzy. Może to nie było nic poważnego? Może Zayn przesadzał? Może brał wszystko do siebie w równym stopniu co ona, tyle, że jego temperament nie pozwalał na duszenie tego w sobie i przekształcał emocjonalny ból w agresję? Mogłaby tak rozważać wszystkie możliwości aż do śmierci i dokonywać dokładnej analizy psychologicznej, jednak odgłos dobiegający ze strony rozsuwanych, tarasowych drzwi wyrwał ją z zamyślenia, które budziło umiarkowane rozbawienie jej rozmówcy, chociaż dałaby sobie rękę uciąć, że spoglądał na nią pobłażaniem, jakby miał do czynienia z osobą, która twierdzi, że nie zna tabliczki mnożenia, oraz, że Europa to kraj, a nie kontynent. Cholernie nie znosiła tego, że potrafił zachwiać jej własną pewnością siebie i to w bardziej niebezpieczny sposób od jej matki, bo ten, w przeciwieństwie do Juliette robił to rozmyślnie jak na impertynenckiego dupka przystało, a Juliette nie miała najmniejszego pojęcia, że jej obecność sprawia, że jej córka czuje się przy niej mała i wyjątkowo nierozgarnięta.
Dziewczyna w końcu oderwała swoje spojrzenie od twarzy Malika i zerknęła na postać, która pojawiła się w drzwiach. Wysoki, zielonooki brunet o kręconych włosach, którego to kojarzyła ze szkolnego korytarza, spoglądał na nich nieco zmieszany, jakby sądził, że właśnie im w czymś przeszkodził. Prawdopodobnie taki wniosek wyciągnął po niezbyt dużej odległości dzielącej Zayna i Lulu, co dziewczyna uświadomiła sobie dopiero po chwili, a to zarazem sprawiło, że delikatnie zapiekły ją policzki, które prędko zaczęła zakrywać włosami, jednocześnie odsuwając się od Zayna. Chłopak jednak szybko odzyskał rezon i skupił swój wzrok tylko i wyłącznie na Maliku.
- Zayn, chyba jest mały problem - odezwał się nieco skrępowany.
- O co chodzi? Znowu ten pieprzony gnojek czy może policja? - bąknął, na co Harry potrząsnął energicznie głową. Zayn automatycznie zmrużył z wściekłości oczy. - Scarlett? - warknął, a gdy jego kumpel skinął na potwierdzenie, Zayn wyciągnął ręce z kieszeni i wystrzelił jak z procy w stronę drzwi, przepychając się koło Harry'ego, który natychmiast ruszył za nim, przez co ani Malik, ani Styles, nie zauważyli, że z kieszeni Zayna wypadł pęk kluczy, których brzęk przy uderzaniu w tarasowe płytki, został zagłuszony przez dobiegającą z wnętrza domu, głośną muzykę. Zanim Lulu zdążyła ich zatrzymać i oddać zgubę, straciła ich z zasięgu swojego wzroku, ponieważ wtopili się w tłum głośnych i nietrzeźwych imprezowiczów. Dziewczyna schyliła się, by podnieść klucze i przez moment przyglądała się znalezisku. Mimo faktu, że nie darzyła Malika sympatią i ani trochę nie chciała ponownie się na niego natknąć, jej poczucie moralności nie pozwalało na zatrzymanie kluczy, zatem musiała zwrócić je właścicielowi. Najpierw jednak musiała skontrolować sytuację na imprezie, więc odetchnąwszy głęboko, wślizgnęła się do środka o mało nie wpadając na pijanego chłopaka, w przesiąkniętej potem koszulce ze zbyt dużym sombrero na głowie, które opadało mu na oczy. Wszystko szło zdecydowanie nie tak jak powinno.

Być może Jennifer nie powinna tak naskakiwać na swoją przyjaciółkę, lecz alkohol wyraźnie robił swoje i rozwiązywał jej język. Wiedziała, że Lulu tylko się o nią troszczy i chce dla niej jak najlepiej. Oczywiście doceniała jej zainteresowanie, którego nie otrzymywała od nikogo innego, a przynajmniej w takiej formie, jednak irytowało ją to, że Perkins potrafiła jej o to robić sceny przy ludziach i niekiedy traktowała ją jak dziecko, którego decyzje trzeba ciągle kontrolować. A Jen jedynie chciała się zabawić, odprężyć, zapomnieć o problemach z rodzicami, zapomnieć o swojej złości i jednoczesnej tęsknocie za osobą, dla której najwyraźniej była zabawką, którą można się pobawić wedle własnego uznania. Potrzebowała uwagi, zainteresowania i rozpaczliwie szukała tego zwłaszcza u płci przeciwnej. Tak się złożyło, że napatoczył się Patrick, który na imprezie nie odstępował jej na krok. Nawet jeżeli tylko dlatego, że pozwalała mu na nieco więcej, niż dostałby od jakiejkolwiek innej, przypadkowej dziewczyny na jej imprezie. Najważniejsze było to, że w tamtej chwili chciał ją.
Siedząc mu na kolanach i pozwalając, aby jego dłonie sunęły po jej udach, co nie powstrzymywało go nawet przy jej znajomych, zdawała sobie sprawę, że to nie tak wszystko powinno wyglądać i choć wcale nie chciała o tym myśleć, musiała przyznać przyjaciółce rację. To był tylko kolejny błąd do odhaczenie na jej liście. Kolejny, który niechybnie powtórzy. Albo pewnie powtórzyłaby idąc razem z Patrickiem do swojej sypialni kilka minut później, gdyby nie jej brzęczący telefon powiadamiający o nadejściu wiadomości tekstowej. Sięgnęła po smartfona leżącego na stoliku pośród puszek i butelek po piwie oraz rozsypanych chipsów, a następnie odczytała SMS'a.

"Dlaczego o imprezie dowiaduję
się od kogoś innego,
zamiast od ciebie, Jen?"

Tylko jedna dobrze znana jej osoba nie wiedziała o imprezie. Liam. Jennifer przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran telefonu, kilkakrotnie odczytując wiadomość. Trudno było określić, czy była szczęśliwa, że do niej napisał, zaniepokojona, czy może poirytowana. W ostatecznym rozrachunku stwierdziła, że jest zirytowana i nie ma najmniejszej ochoty zajmować się Paynem, który przypominał sobie o niej dopiero wtedy, gdy czegoś chciał. I już miała ruszyć za niecierpliwiącym się Patrickiem, kiedy przyszła kolejna wiadomość.

"Wyjdź przed dom"
Zerknęła na swojego towarzysza, potem z powrotem na ekran telefonu z konsternacją. Wpatrywała się w wiadomość z wahaniem, nie mając najmniejszego pojęcia jak powinna postąpić. Przez jej głowę przelatywało milion myśli. Żadnej jednak nie była w stanie się uczepić i w końcu, kręcąc głową z niedowierzaniem przez to, co chciała zrobić, ruszyła w stronę wyjścia, przepychając się między ludźmi, co nie była takie proste, kiedy wypiło się przynajmniej cztery butelki piwa i na dodatek miało się na sobie wysokie szpilki. Gdy dotarła do drzwi, szarpnęła za klamkę i otworzyła je, od razu zauważając opartego o swój motor Liama po drugiej stronie ulicy, który posłał jej szelmowski uśmiech, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Jakby nie mieli wielkiej kłótni przed trzema miesiącami, po której w ogóle się ze sobą nie kontaktowali.
Zamknęła za sobą drzwi i przeszła przez dobrze oświetloną ulicę, o mało nie wywracając się na jej środku. Liam parsknął śmiechem widząc jej próby utrzymania równowagi, ale nie ruszył się nawet na milimetr, by jej pomóc. Była dużą dziewczynką. Nie trzeba jej było pomagać.
- Wiesz, że chodzisz jak pokraka?
- Gdybyś wypił cztery piwa i miał na sobie szpilki nie przeszedłbyś nawet metra, więc się przymknij, kretynie - odszczeknęła się, wywołując tym samym jego uśmiech.
- Jak zawsze milutka i potulna jak baranek - skomentował ze śmiechem i kiedy tylko się do niego zbliżyła, przyciągnął ją do siebie, lecz dziewczyna nieudolnie próbowała się mu wyrwać. Zmarszczył brwi. Najwyraźniej wciąż się na niego boczyła. Zupełnie niepotrzebnie. Puścił ją jednak nieco rozczarowany. Był świadom tego, jak na nią działa. Wcześniej była na każde jego skinienie. Wystarczyło się uśmiechnąć, powiedzieć parę miłych słów, pocałować i była cała jego. Przynajmniej do czasu, kiedy osoby trzecie nie zaczęły się wtrącać, co w konsekwencji sprawiło, że Jennifer zrobiła mu awanturę i stwierdziła, że nie ma zamiaru się dłużej z nim spotykać.
- Czego chcesz? - zapytała, mierząc go wzrokiem i układając ręce na swoich biodrach.
- Stęskniłem się.
- Bo ci uwierzę. Może i trochę wypiłam, ale to nie znaczy, że przestałam myśleć i zmieniłam zdanie, co do widywania się z tobą.
- A jednak wyszłaś - odparł, na co dziewczyna zamilkła na moment zastanawiając się nad jego słowami. Fakt, przyszła. I to wcale nie z zamiarem wywalenia go sprzed swojego domu. - Nie oszukuj się, wciąż na mnie lecisz, dlatego nie mogłaś się powstrzymać przed wyjściem z imprezy - stwierdził, uśmiechając się do niej bezczelnie, następnie położył ręce na jej dłoniach ułożonych na biodrach, przysuwając się bliżej. Tym razem nie napotkał żadnego oporu z jej strony. Wiedział, że tego chciała. Poddawała się swoim aż nazbyt widocznym uczuciom do niego, z których zdawał sobie sprawę niemal od samego początku i które to z taką łatwością potrafił wykorzystać. - Nie ma sensu się kłócić o bzdety, Jen, kiedy możemy znów spędzać miło czas tak jak kiedyś - kontynuował, obserwując, jak jej wewnętrzne bariery zaczynają ustępować. Prawie ją miał. Pochylił się w jej stronę i odgarnął blond włosy z jej ramienia, po czym omiótł swoim oddechem jej policzek.- Nawet nie masz pojęcia, jaką mam na ciebie w tej chwili ochotę. Cholernie kusząco wyglądasz w tej sukience - szepnął jej do ucha, słysząc jej nierówny oddech. Kiedy się odsunął, dostrzegł w jej oczach, że się poddała, natomiast jej usta wygięły się w szerokim uśmiechu. Już była jego. I wszystko poszłoby według planu, gdyby nagle nie włączył się alarm przeciwpożarowy w jej domu. Jennifer momentalnie zbladła i odsunęła się od niego spanikowana.
- Kurwa. Matka mnie zabije - wykrzyknęła z przerażeniem, zaś Liam miał ochotę krzyknąć raczej "Kurwa, znowu nie zaliczę", kiedy dziewczyna zostawiła go samego przed domem, w pośpiechu kierując się z powrotem do środka.
_______________
Długo zastanawiałam się nad tym, czy publikować również TPF na blogspocie, bo aktualnie głównie przebywam na wattpadzie, ale chyba do tego powrócę, bo po pierwsze, stęskniłam się za blogspotem, po drugie, wydaje mi się, że trafia do większej ilości czytelników, a po trzecie, dlaczego nie? Także na razie będę nadrabiać rozdziałami to, co już zostało opublikowane, więc jeżeli ktoś nie czytał na wattpadzie, to może tutaj. Dzięki za uwagę, kocham was misie i dajcie znać, czy sie podoba, czy też nie <3.