niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział II

Im dłużej przebywał w areszcie, w tym większą wpadał wściekłość. Spędzenie nocy w ciasnej celi zdecydowanie nie było jego szczytem marzeń. Niecierpliwił się, wciąż kręcąc się i wiercąc, co chwila wstając z miejsca i ze zdenerwowaniem przechadzając się w tę i z powrotem. Był w choć na tyle dobrej sytuacji, że wiedział, że zaraz zostanie stamtąd wyciągnięty. Jednakże w obliczu przesiedzenia w areszcie całej nocy nie było to szczególnie pocieszające, bo bardziej przejmował się tym, co jest teraz, aniżeli tym, co będzie. Patrząc na to właśnie w taki sposób, nie było dziwne, że Zayn miał ogromną ochotę przywalić komuś w twarz. W uspokojeniu nie pomagał mu również fakt, że ten typek, który solidnie od niego oberwał, postanowił wnieść oskarżenie, myśląc, że mu to pomoże. Zayn miał zamiar zadbać o to, aby wcale tak nie było.
- Malik, wychodzisz! - odezwał się jeden ze strażników, trzymający w ręce brzęczący pęk kluczy. Wybrał jeden z nich i otworzył nim celę. Zayn natychmiast zerwał się z miejsca i posyłając niezadowolone spojrzenie strażnikowi, wyminął go i żwawym krokiem ruszył wzdłuż korytarza. Na jego końcu dostrzegł dobrze znaną sobie sylwetkę zielonookiego chłopaka o opadających mu na oczy lokach, który to odgarnął je szybkim ruchem ręki i uśmiechnął się do zmierzającego w jego stronę Zayna.
- Jak tylko spotkam Tomlinsona nakopię mu do dupy! - warknął Malik, zatrzymując się tuż przy boku Harry'ego, który pokręcił głową ze zrezygnowaniem, klepiąc go po plecach w przyjacielskim geście.
- Też się cieszę, że cię widzę, Zayn - mruknął, kierując się razem z kumplem po jego zatrzymane przez policję rzeczy. Zayn zerknął na niego i wywrócił oczami, lecz po chwili westchnął cicho, posyłając jeszcze groźne spojrzenie mężczyźnie zza biurka, który oddał mu jego własność.
- Dzięki Harry, jeśli miałbym spędzić choć godzinę dłużej w tej pieprzonej celi, to chyba bym ześwirował - powiedział w końcu, popychając mocno drzwi i wychodząc na zewnątrz, gdzie powitał go od razu rześki powiew wiatru, a promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jego twarz. - A za to, że tak długo musiałem tam siedzieć ten kretyn z pewnością oberwie - dorzucił jeszcze z wyraźnym poirytowaniem.
- Co tym razem wymyślił?
- Stwierdził, że nie ma po mnie czym przyjechać, no chyba, że będzie mógł wziąć mój samochód. Jego kompletnie popierdoliło! - powiedział z oburzeniem, nie mogąc już utrzymać wzburzonych emocji na wodzy. Jego samochód był istną świętością i nie wyobrażał sobie tego, by ktoś inny mógł go prowadzić. Według niego to było tak, jakby pozwolić kumplowi przelecieć swoją dziewczynę, a to było absolutnie niedopuszczalne. Niektórzy twierdzili, że więcej czułości i troski przejawia względem własnego auta, aniżeli jakiejkolwiek innej żywej istoty. Poniekąd było w tym trochę racji. Zayn bowiem nie był człowiekiem łatwym w obyciu i często, mogłoby się wydawać, że jakiekolwiek uczucia w jego przypadku są zupełną abstrakcją. O tym, że jednak je posiada można właśnie się przekonać obserwując go, gdy zajmuje się własnym autem, traktując je z nabożną wręcz czcią. Harry zaś uważał, że gdyby śluby z przedmiotami były legalne, Zayn najpewniej byłby pierwszym, który poleciałby do urzędu stanu cywilnego, poślubić swoje ukochane Audi, oczywiście przy pominięciu faktu, że Malik do ślubów miał nieszczególnie dobry stosunek uważając je za kompletnie niepotrzebne. Ale pewnie dla swojego auta zmieniłby poglądy w tym temacie.
Chłopak wcisnął ręce w kieszenie spodni rozglądając się po parkingu przed posterunkiem policji, po czym spojrzał na przyjaciela. - Czym przyjechałeś? - zapytał, podążając wzrokiem w kierunku wskazanym przez Harry'ego. Na parkingu stał stary pickup z odchodzącym, czerwonym lakierem, który lata świetności miał chyba ponad trzydzieści lat temu. - To coś jeszcze jeździ? - zapytał z powątpiewaniem, na co Harry posłał mu krzywe spojrzenie i skierował swoje kroki w stronę auta.
- Nie marudź, tylko wsiadaj. Jak chciałeś odrobinę więcej luksusu, to trzeba było pozwolić Lou zabrać twój samochód - stwierdził, co brunet skomentował głośnym prychnięciem.
- Ani mi się śni - odparł i mocno szarpnął skrzypiące drzwiczki. Jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, ale pozwolił sobie tego nie komentować, a następnie wsiadł na miejsce pasażera. Czuł się na nim stosunkowo dziwnie, przyzwyczajony do siadania za kierownicą własnego samochodu. - Czyj to złom?
- Pożyczyłem od znajomego - Harry wzruszył ramionami, nie wdając się w szczegóły. Przekręcił klucz w stacyjce i szybko opuścił parking przed posterunkiem policji, wyjeżdżając prosto rozklekotanym pojazdem na główną ulicę. Malik automatycznie chwycił za klamkę od drzwiczek samochodu, wywołując rozbawienie przyjaciela. - Zayn, ten samochód przetrwał podróż do LA i z powrotem, więc z pewnością wytrzyma jeszcze ten przejazd - powiedział, zerkając na niego kątem oka. - Nie zachowuj się jak baba - dorzucił, rozjuszając go jeszcze bardziej.
- Masz szczęście, że w tej chwili prowadzisz, bo wyleciałbyś na zbity pysk - burknął Zayn, próbując się rozsiąść wygodnie na siedzeniu, co raczej, w jego mniemaniu, graniczyło z cudem. Posiadanie eleganckiego, wygodnego auta wyraźnie zrobiło z niego samochodowego snoba.- To w takim razie, jeżeli ten grat się nie rozleci, zmień bieg, dodaj gazu, włącz kierunkowskaz i zjedź ostrożnie na lewy pas, a potem wyprzedź tego kretyna przed nami – polecił z powagą, wzbudzając w kumplu wyjątkową irytację.
- Niech cię szlag trafi Malik, wiem jak się prowadzi, nie musisz mi mówić – wycedził, zaciskając mocno palce na kierownicy.
- Chciałbym ci przypomnieć, że egzamin zdałeś dopiero za trzecim razem. Nie dziw się, że nie ufam ci w kwestii prowadzenia samochodu, zwłaszcza, gdy ja w nim siedzę.
- Dzięki za wsparcie - bąknął pod nosem, wyprzedzając granatowego sedana według rady siedzącego obok Malika. Czasem potrafił być istnym wrzodem na dupie, chociaż Harry zdążył się przyzwyczaić do jego humorków, które mimo wszystko dzielnie znosił już od dłuższego czasu.
- A kim ja do cholery jestem, twoją matką, żeby cię wspierać? - syknął ostro, na co Styles wykręcił oczami. Nie miał zamiaru dłużej dyskutować, bo często rozmowa z poirytowanym Zaynem wyglądała jak pogawędka ze ścianą. Można było do niego mówić i mówić, a do niego nic nie docierało, bo wiedział swoje. Był stanowczo zbyt uparty i rozpierała go zbyt wielka duma, by przyznać się do popełnionego błędu, co stawało się niekiedy okropnie uciążliwe i zdecydowanie utrudniało kontakty z nim. Mimo wszystko Harry'emu nie przeszło nawet przez myśl, by pozostawić swojego przyjaciela, niezależnie od tego jak bardzo potrafił działać mu na nerwy.
- Podrzuć mnie pod Duke's Bar, muszę wziąć stamtąd samochód - rzucił, mając ogromną nadzieję, że z jego autem wszystko było w porządku i nikt nie wpadł na głupi pomysł, by zarysować jego lśniącą karoserię. - Przywiozłeś ten towar z LA? - zapytał jeszcze po chwili milczenia. Styles pokiwał zamaszyście głową.- Tyle ile ci kazałem?
- Tak, dokładnie tyle. Zapłaciłem tylko trochę więcej niż ostatnim razem.
- Znowu podnieśli cenę? - mruknął z niezadowoleniem. - Co tym razem?
- Koka. Dwa transporty z Kolumbii miały problem na granicy. Gliny przejęły towar.
- Kurwa - warknął Zayn, uderzając ręką w deskę rozdzielczą. Naprawdę nienawidził gdy coś szło nie po jego myśli.
- Wyluzuj - spojrzał na niego i wyciągnął rękę w stronę kumpla, ale gdzieś w połowie się rozmyślił i znów zacisnął ją na kierownicy.- Wynegocjowałem z Gandym dobrą cenę. Mówił, że to tylko przez wzgląd na waszą znajomość.
- Przynajmniej na coś się to przydaje - wymamrotał pod nosem, ale na tyle głośno, by Harry mógł go usłyszeć. Znajomości zdecydowanie się opłacały. A znajomość z Gandym była dla Zayna jak żyła złota. Gandy w prawdzie był kawałem dupka, ale Malik wiele mu zawdzięczał, zarówno kiedy ten jeszcze mieszkał w San Clemente jak i potem, gdy wyniósł się do Los Angeles.
Harry w końcu przystanął nieopodal baru, a Zayn szybko wyskoczył z wozu, złośliwie zatrzaskując mocno drzwi, ale gdy okazało się, że pickup wciąż stał w jednym kawałku, prychnął zawiedziony.
- To widzimy się wieczorem. Przynieś towar, dobra? I znajdź mi Tuckera - Styles uniósł kciuk na znak zgody i dodawszy gazu, ruszył przed siebie. Zayn z kolei odwrócił się i pewnym krokiem skierował się w stronę widocznego z tej odległości samochodu. Kiedy tylko znalazł się w jego pobliżu, pogładził delikatnie dłonią jego maskę i obrzucił spojrzeniem, sprawdzając, czy nie przybyła mu aby jakaś rysa, ale stwierdziwszy, że z samochodem wszystko jest w najlepszym porządku, odetchnął z ulgą. Wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki, a następnie otworzywszy drzwi, zajął miejsce na obitym skórą siedzeniu. Odpalił samochód i zacisnął palce na kierownicy, wdychając z zadowoleniem zapach skórzanej tapicerki. Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze w uśmiechu, gdy silnik pod maską czarnego Audi zawarczał, a samochód wystrzelił do przodu. To auto było dla niego ważne pod wieloma względami. To nie była tylko zwykła maszyna. Symbolizowała to, do czego od dawna dążył. Do niezależności. Nie tylko finansowej, osiągniętej może w niekoniecznie odpowiedni sposób, ale także do niezależności od innych ludzi. To auto było jego pierwszym spełnionym marzeniem i miał szczerą nadzieję, że nie ostatnim. Było nowym początkiem i dlatego tak wiele dla niego znaczyło. Niektórzy mówili, że ma obsesję na jego punkcie, on postrzegał to zgoła inaczej. Zapewne gdyby byli w jego skórze zachowywaliby się w dokładnie takim sam sposób.
Po przejechaniu paru przecznic w końcu dotarł na miejsce. Zaparkował wóz w starej szopie służącej za garaż, po czym, tuż przed wyjściem, otworzył schowek i chwycił w pośpiechu klucze od domu, którymi to chwilę później otworzył drzwi i wszedł do środka. Już w korytarzu słyszał ciche odgłosy telewizora dobiegające z salonu, do którego natychmiast skierował swoje kroki. Na kanapie siedziała jego młodsza siostra. Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła głowę w momencie, gdy podłoga zaskrzypiała pod naporem ciała Zayna. Po wyrazie jej twarzy dało się rozpoznać, że nie była zadowolona, acz zarazem w jej oczach widoczny był cień ulgi. Z reguły to Zayn był tym, który witał swoją piętnastoletnią siostrę tego typu spojrzeniem i gniewnie nakazując się tłumaczyć za każdym razem, gdy tylko przychodziła późno do domu. Może i nie był bratem roku, niemniej jednak dbał o swoją rodzinę i nie chciał, aby jego siostrom stało się coś złego. Martwił się o nie, choć zwykle okazywał to w niezbyt dobry sposób. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się w brata wyczekująco, na co Zayn posłał jej pełne niezrozumienia spojrzenie.
- No co?
- Gdzie byłeś? - Waliyha zmrużyła oczy, zwracając się do niego oskarżycielskim tonem, jakiego nie powstydziłaby się żadna matka.
- Nie interesuj się - burknął, wymijając kanapę z rozzłoszczoną Waliyhą, która chwilę później cisnęła w niego poduszką. Zayn jednak złapał ją zanim zdążyła się z nim zetknąć, po czym odrzucił poduszkę w stronę siostry, która nie miała aż takiego refleksu jak on, czego efektem było idealne trafienie Zayna w jej twarz.
- Safaa się martwiła, kretynie - powiedziała z wyrzutem, wściekła chwytając poduszkę i odkładając ją na bok. - Mogłeś chociaż napisać, że nie wrócisz na noc.
- Nigdy jakoś nie było z tym problemu.
- Bo nigdy nie było tak, że zapadałeś się pod ziemię na prawie dwadzieścia cztery godziny i nie było z tobą żadnego kontaktu - Zayn wymacał dłonią kieszenie spodni i wyciągnął telefon. Włączył go i następnie jego oczom ukazały się smsy i nieodebrane połączenia. Waliyha dzwoniła aż pięć razy i wysłała trzy wiadomości tekstowe.
- A co było tak pilnego, że potrzebowałaś się ze mną skontaktować? - zapytał i zmarszczył brwi, spoglądając zaciekawiony na siostrę i drapiąc się delikatnie po skroni, w której dziewczyna na dłużej utkwiła swoje spojrzenie, zaniepokojona jego widoczną raną.
- Jakiś gość cię szukał - odparła, na co Zaynowi zrzedła mina. Zacisnął mocno palce na telefonie, który potem wsunął z powrotem do kieszeni. To, że ktoś go szukał w jego własnym domu i nie był to ktoś znajomy jego siostrze, nieco go niepokoiło.
- Jaki gość?
- No nie wiem, taki wysoki, opalony brunet.
- Cholera, nie możesz być bardziej precyzyjna? - warknął wkurzony, zastanawiając się, kto go mógł szukać. Któryś z klientów? Mało prawdopodobne. Wiedzieli, że po czymś takim mieliby u niego przechlapane. Kto zatem mógłby być na tyle bezczelny, by w ogóle wejść na teren tej posesji i go tu szukać? Jego złość pogłębiała się z minuty na minutę.
- Był szczupły, ale umięśniony - dorzuciła nieco niepewnie, widząc, że jej brat został wytrącony z równowagi tą informacją o niezapowiedzianej wizycie nieznajomego. Zauważyła, że zacisnął mocno pięści, aż do tego stopnia, że zbielały mu, poranione knykcie. Dziewczyna już wcześniej chciała zapytać, co mu się stało dostrzegając ranę na jego skroni, ale wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź. Jak zwykle nakazałby jej pilnować własnego nosa i się nie interesować. Zawsze to robił. Odsuwał ją od siebie, odsuwał od siebie zapatrzoną w niego ich młodszą siostrę. Zayn był ich bratem, ale tak na dobrą sprawę nic o nim nie wiedziały. Znikał na całe dnie, zajmował się własnymi sprawami, niemniej jednak w przeciwieństwie do ich matki potrafił się nimi zaopiekować i zadbać o to, żeby miały wszystko to, co tylko było im potrzebne. On jednak nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebna była im jego obecność. Najwyraźniej wychodził z założenia, że skoro on nikogo nie potrzebuje, to jego siostry również. Mimo tego, Waliyha nigdy nie wyprowadzała go z tego błędnego myślenia. Najprawdopodobniej dlatego, że nie było ku temu okazji. Rzadko kiedy tak naprawdę ze sobą rozmawiali, a co dopiero tu mówić o szczerej rozmowie o czyichkolwiek odczuciach.
Zaynowi natomiast nie spodobała się odpowiedź siostry. Nie była ona bowiem taka, jakiej oczekiwał, ponieważ to ani trochę nie rozjaśniło mu sytuacji, a tożsamość tego, który go szukał, wciąż była jedną wielką niewiadomą, co doprowadzało go do furii.
- Jak się nazywa?! - wycedził, tracąc cierpliwość.
- Nie mam pojęcia, nie przedstawił się - dziewczyna potrząsnęła głową, a Zayn, zacisnąwszy zęby, wyszedł z salonu omal nie potrącając stojąca w progu Safę, która wpatrywała się zdezorientowana, w wymijającego ją, rozzłoszczonego brata.


Głośna muzyka dosłownie wwiercała się w uszy Zayna, który przeciskał się między spoconymi imprezowiczami w zatłoczonym klubie. Wzrokiem skanował otoczenie w poszukiwaniu kumpla, ale przed oczami przewijały mu się tylko twarze osób, które kojarzył jeszcze ze szkoły, innych imprez, na których bywał, lub które kupowały od niego towar. Jednak żadna z tych twarzy nie była wystarczająco ciekawa, by zatrzymać na niej swój wzrok. Może za wyjątkiem pewnej blondynki, ale tak na dobrą sprawę, uwagę skupiał raczej jej biust i wypięty tyłek ukazujący się spod przykrótkiej sukienki, aniżeli twarz pokryta grupą warstwą, rozmazującego się makijażu. Nieco zdegustowany odwrócił w końcu swoje spojrzenie i ruszył dalej, zauważając Harry'ego po drugiej stronie sali. Ten dojrzał go dopiero po chwili, a wówczas na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, który spotkał się z ponurą miną Malika, co nie było dla niego wielkim zaskoczeniem. Przez telefon brzmiał na wyraźnie wkurzonego i Harry podejrzewał, że to nie tylko ze względu na przykry pobyt w areszcie przez całą noc. Gdy Zayn dotarł do niego, wspólnie udali się w stronę tylnego wyjścia z klubu, nieco cichszego i mniej obleganego przez imprezowiczów, mijając po drodze chłopaka, który miał zamiar zaczepić Zayna, lecz Malik, dostrzegłszy to, wymownym gestem kazał mu tego nie robić, więc ten pośpiesznie się wycofał. Ci, co go znali, wiedzieli, że raczej nie należy z nim zadzierać. Malik był niczym dzikie zwierzę, które, rozjuszone, atakowało z ogromną siłą. Dodatkowo, gdy tylko chciał, potrafił komuś utrudnić życie na tysiące sposobów, niekoniecznie używając do tego pięści, choć to zdecydowanie było najłatwiejszym ze sposobów. Nie mógł nic na to poradzić, że czasami go ponosiło. A czasem trzeba było po prostu pokazać komuś, gdzie jest jego miejsce. Jakiś porządek musiał istnieć w chaotycznym życiu Malika.
- Masz - Harry wcisnął w dłoń Zayna woreczek z białym proszkiem, rozglądając się nerwowo, nie chcąc zostać przyłapanym. Zayn zaś spojrzał kątem oka na ochroniarza stojącego przy drzwiach i kiwnął na niego głową. Znał go z czasów, gdy Gandy był głównym dilerem w mieście, a dzięki temu teraz on mógł korzystać z tych znajomości. Wystarczyło odpalić piętnaście procent z zarobku z tego klubu i sprawa była załatwiona. Swobodnie mógł handlować bez obawy, że zaraz go zgarną i wezwą policję. Z resztą, ten klub nie słynął z restrykcyjnych zasad. Wpuszczali niemal każdego, kto nie wyglądał na mniej niż szesnaście lat, często sprzedawano alkohol osobom poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, bójki i awantury były częste, w tylko nielicznych przypadkach interweniowała ochrona. Kręciła się tam masa podejrzanych typków i nikt nie zwracał na to uwagi. Pełna samowolka. Było to zatem idealne miejsce dla tych, którzy mieli około osiemnastu lat, a nie zostali wpuszczeni do przyzwoitych klubów, gdzie bawią się tylko ludzie powyżej dwudziestego pierwszego roku życia, a  także doskonałe miejsce, w którym można było dostać w pysk za krzywe spojrzenie i narobić sobie masy kłopotów stojąc po prostu zbyt blisko nieodpowiedniej osoby. Przy tym wszystkim narkotyki w tym miejscu sprzedawały się niemal jak świeże bułeczki. Tutaj nikt się niczym nie przejmował. Liczyła się dobra, niekiedy ryzykowna i niebezpieczna zabawa, doprawiona wrażeniami po zażyciu koki lub ecstasy. I o ile Zayn czuł się tu dość swobodnie, to Harry jednak wciąż miał obiekcje, co tego, by przestać się ukrywać z towarem.
Malik wsunął woreczek do wewnętrznej kieszeni skórzanego bezrękawnika, po czym wyciągnął rękę po kolejne, powoli zapełniając nimi resztę kieszonek. Kiedy skończył, uniósł głowę i prześledził tłum szukając chłopaka, który wcześniej usiłował z nim pogadać, po czym machnął na niego ręką. Nie musiał długo czekać. Szatyn w mgnieniu oka pojawił się tuż przed nim, od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Ostatnim razem płaciłem mniej za Ectasy- mruknął chłopak, opierając ręce na biodrach, po usłyszeniu kwoty, jaką miał zapłacić za towar.
- Takie czasy - Zayn wzruszył obojętnie ramionami. - Bierz albo spadaj, nie mam całego wieczoru, żeby dyskutować na temat cen - wywrócił oczami, a szatyn sięgnął po portfel, wręczając mu następnie kilka banknotów. Brunet zwinął je w palcach, gdy klient oddalił się wraz z zakupionymi pigułkami. Rzucił okiem na stojącego obok Harry'ego i wysunął rękę z pieniędzmi w jego stronę.
- Bierz. Będę ci zwracał za kaucję - rzekł, ale Styles potrząsnął odmownie głową.
- Nie musisz...- zaczął, ale nawet nie skończył, ponieważ Zayn już zabrał rękę z pieniędzmi, chowając je do swojego portfela. Skoro nie chciał, to on zdecydowanie nie zamierzał wciskać mu pieniędzy, które na pewno na coś mu się przydadzą.
- No to nie - odparł i w tym samym momencie usłyszał głos nadchodzącego Tomlinsona, który z wielkim uśmiechem na twarzy przybił piątkę Stylesowi, na powitanie, a chwilę później spotkał się z zaciśniętą pięścią Zayna, wbitą w jego brzuch. Louis zgiął się w pół i jęknął przeciągle, podczas gdy jego twarz wykrzywił grymas bólu. Właściwie mógł się tego spodziewać po tym jak postanowił zostawić Zayna w areszcie, aczkolwiek bynajmniej nie był gotowy na taki ruch z jego strony.
- Pogrzało cię?! - wykrzyknął, po czym puścił wiązankę przekleństw pod adresem Malika.
- Nie bardziej niż ciebie, palancie - prychnął. - Spędzenie nocy w areszcie nie było ani trochę zabawne.
- Faktycznie, brakowało pryszniców z zapasem mydła.
- Ja pierdolę, jeszcze chwila, a będziesz zbierał swoje zęby z podłogi - fuknął z niezadowoleniem po usłyszeniu niestosownego komentarza swojego kumpla.
- Wrzuć na luz. Drażliwy jak baba w czasie okresu - bąknął Louis, zwracając uwagę na poirytowanie Zayna, wybiegające o dziwo ponad normę, co zdecydowanie sugerowało, że coś szło nie po jego myśli.
- Co się stało, Zayn? - zapytał Harry, marszcząc czoło, przyglądając się kumplowi z dozą niepewności.
- Waliyha mi powiedziała, że wczoraj jakiś koleś przyszedł do nas do domu i mnie szukał.
- Co za koleś?
- Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, ale jeżeli to był któryś z klientów, to naprawdę nie mam nic przeciwko obiciu komuś zakichanej mordy. Jakim prawem w ogóle zap...-zaciął się, zobaczywszy w tłumie znajomą sylwetkę. Zmrużył z wściekłości oczy i zerknął na swoich kumpli, wskazując ręką w stronę chłopaka, który właśnie dostał pieniądze od mięśniaka w mokrym od potu podkoszulku, który zwykle kupował od niego dragi. - Co do cholery ten bogaty gnojek tutaj robi? - tego dnia jego cierpliwość została wyjątkowo wystawiona na próbę. A widok Liama Payne'a na jego terenie jeszcze bardziej go rozsierdziła. Dosłownie gotowało się w nim od środka, a w momencie, gdy Payne posłał mu bezczelny uśmieszek, miał ogromną ochotę zedrzeć go z tej jego przeklętej buźki i porządnie ją pokiereszować. Już ruszył gwałtownie w jego stronę, ale Styles zagrodził mu drogę, kładąc dłoń na jego barku i powstrzymując przed wykonaniem kolejnego ruchu. Harry rzadko kiedy używał siły, by się z kimś rozprawić. Uważał, że są zdecydowanie lepsze metody i przeważnie się do nich uciekał, często też powstrzymując Zayna przed posłaniem kogoś do szpitala.
- Zayn, opanuj się. Dopiero co wyciągałem cię z aresztu. Nie ma sensu znowu tam trafiać przez tego frajera. On może ci zaszkodzić.
- Gówno mnie to interesuje. Nie będę tolerował tego, że sprzedaje tutaj swój towar. Niech się buja po tych swoich snobistycznych lokalach, ale od tego miejsca lepiej, żeby się trzymał z daleka.
- Wiesz Zayn, że jego tatusiek, może ci narobić niezłych kłopotów. A wtedy faktycznie wspólny prysznic z kolegami z paki może być dość zabawny biorąc pod uwagę brak innych rozrywek - Louis rzucił w żartach z typowym, złośliwym uśmiechem, który szybko zniknął z jego twarzy, kiedy poczuł kolejne uderzenie z pięści prosto w brzuch. - Kurwa, znowu?
- Mam dość twojego chorego poczucia humoru! Może więc z łaski swojej się zamknij - syknął przez zaciśnięte zęby, strząsając rękę zaniepokojonego Harry'ego, za którego plecami pojawił się wciąż szczerzący zęby, Payne.
- Ooo, Styles się tobą zajmuje Malik? Jakie to miłe, że udziela się charytatywnie - odezwał się z wręcz wybitnym zadowoleniem z siebie. Harry odwrócił się w jego stronę i przeszył go piorunującym spojrzeniem. Liam Payne był denerwujący pod wieloma względami, ale najbardziej dawało się we znaki jego przerośnięte ego oraz bezczelność osiągająca najwyższy szczyt. Tym razem Styles do listy negatywnych cech Payne'a mógł dopisać wpychanie się w miejsca, w których go nie chcą, a tu jak najbardziej nie był szczególnie mile widziany, a zwłaszcza przez Malika, który wyglądał jakby miał zaraz roznieść połowę klubu. Po usłyszanym komentarzu napiął mięśnie i wyminąwszy Harry'ego, natarł na Liama. Chwycił go za koszulkę i przyszpilił mocno do ściany. Nie zamierzał się z nim patyczkować. Nie leżało to w jego naturze. Zanim jednak zdążył wymierzyć mu cios prosto w szczękę Styles gwałtownie zatrzymał jego rękę, po czym usiłował oddzielić tą dwójkę od siebie, co nie należało do najłatwiejszych zadań, tym bardziej, że był w tym osamotniony. Louis jak gdyby nigdy nic obserwował tyłek pogrążonej w wyzywającym tańcu rudowłosej dziewczyny, która co chwila ocierała się o krocze swojego partnera. To wyraźnie było znacznie ciekawsze niż powstrzymanie kumpla od rozkwaszenia komuś twarzy. 
- Tomlinson, baranie, może byś mi pomógł? - zwrócił się do niego poirytowany Harry.
- Niech on lepiej zostanie tam gdzie jest - odezwał się Zayn, dysząc ciężko z wściekłości. Louis z kolei rozłożył bezradnie ręce, posyłając Harry'emu spojrzenie mówiące, że nic nie zdziała, ale nie wykazywał szczególnego żalu z takiego obrotu sprawy. Bycie biernym obserwatorem zdarzeń wyjątkowo mu pasowało, a już zwłaszcza dlatego, że mógł się swobodnie przemknąć i wtopić się w tłum imprezowiczów, porywając trunek z ręki jakiegoś kolesia, który właśnie chwiejnym krokiem odszedł od baru. Styles prychnął pod nosem wyklinając Lou na milion sposobów i używając do tego całej swojej siły odepchnął Zayna, gniewnie wpatrującego się w Payne'a. Przez moment na twarzy Liama malował się strach, ale w momencie, gdy Malik znalazł się w stosownej odległości od niego, jego usta wygięły się w tym samym, szelmowskim uśmiechu, zupełnie, jakby to wszystko było jakąś grą, a nie nieprzyjemną rzeczywistością.
- No co, taki z ciebie chojrak? Boisz się, że znowu cię zapuszkują? - prowokował, czerpiąc radość ze złości Malika. Był jak te dzieciaki, które zabierały innym cukierki i drażniły się z nimi, śmiejąc im się prosto w twarz i pożerając łakocie na ich oczach. Zayn był niemal pewny, że tak się właśnie przedstawiały relacje z innymi dziećmi we wczesnej młodości Payne'a, bo to wyjaśniałoby jego teraźniejsze zachowania.
- Ty chyba naprawdę chcesz oberwać - Zayn bardzo chętnie spełniłby jego oczekiwania, gdyby nie wciąż powstrzymujący go przed wymierzeniem ciosu Harry. - Wypieprzaj bawić się na swoim podwórku, a nie plączesz się tu jeszcze pod nogami, śmieciu.
- Mnie tu się bardzo podoba. Ani myślę rezygnować z takiego łatwego zarobku
- To masz wybity problem, bo nie mam najmniejszej ochoty widzieć tu twojej parszywej gęby. I odpierdziel się od moich klientów, bo któregoś dnia możesz się nie poznać w lustrze. – zagroził Zayn, nie zamierzając tolerować jego obecności na swoim terenie, co psuło mu interesy.
- Już się boję takiej cioty jak ty, Malik. Możesz mi co najwyżej naskoczyć - bąknął wyzywająco, najwyraźniej nic nie robiąc sobie z jego gróźb.
- Taki żeś cwany, bo ojciec każdą sprawę załatwia za ciebie.
- Ja przynajmniej mam ojca, który nie zostawił mnie jak kawałek gówna - stwierdził z dziką satysfakcją, widząc gniew przeciwnika przejawiający się w niemal każdym napiętym mięśniu i ostrym  niczym sztylet spojrzeniu, które gdyby tylko miało taką moc, z pewnością by zabiło. Nie znosił, gdy ktoś wywlekał jego sprawy, zwłaszcza ktoś taki jak Payne.
Harry natomiast niewiele myśląc zacisnął mocno pięść i wziąwszy zamach, uderzył Payne'a prosto w nos. Chłopak poleciał do tyłu, by znów zetknąć się z twardą ścianą klubu. Chwycił się za nos, z którego strumieniem lała się szkarłatna krew, klnąc przy tym jak szewc. Styles skrzywił się i potrząsnął ręką, sycząc cicho, ponieważ i dla niego okazało się to nieco bolesne doświadczenie.
- No co? - wzruszył ramionami, widząc zaskoczone spojrzenie Malika. - Wkurwił mnie - to powiedziawszy, szturchnął lekko kumpla w ramię, a następnie zostawili wygrażającego się im Payne'a, przechodząc na drugą stronę lokalu.
*** 


 No to mamy rozdział drugi. Mam nadzieję, że choć trochę się spodobał, jakby co, proszę, dajce znać, to wiele dla mnie znaczy :>.

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział I




Siedem miesięcy wcześniej.

- Lulu, czy widziałaś moje kluczyki od samochodu? - usłyszała głos swojej mamy, która przemknęła przez nowoczesną kuchnię jak błyskawica, omal nie przewracając się na swoich niebotycznych, czarnych szpilkach od Louboutina. Dziewczyna podniosła wzrok znad talerza ze swoim cynamonowym omletem i westchnęła ciężko, wstając nieco ospale od szklanego stołu. Pani Perkins zawsze była zakręcona o poranku i to jak prędko przygotowuje się do pracy z zupełnym roztargnieniem, zbierając w drodze do drzwi wszystkie potrzebne rzeczy, według Lulu było naprawdę niezwykłym widokiem, biorąc pod uwagę fakt, iż Juliette Perkins uchodziła za osobę nadzwyczaj zorganizowaną, mającą wszystko pod kontrolą i zachowującą się bardzo profesjonalnie niemal w każdym aspekcie życia. Nie da się ukryć, że była ona inspiracją dla swojej córki. Lulu robiła wszystko, by być taka jak ona, a zarazem miała pełną świadomość tego, że nigdy nie będzie jak Juliette Perkins. Nie była bowiem wysoką i długonogą blondynką o błękitnych oczach, za którą oglądali się wszyscy mężczyźni, niezależnie od ich wieku. Nie potrafiła zachować spokoju, gdy coś wymykało się spod kontroli, ani ukryć targających nią emocji z taką łatwością jak jej mama. A jednak, po wielu latach starań, choć w jakimś stopniu osiągnęła swój cel. Była ambitna, pełna zapału i dobrze dogadywała się z ludźmi. I zawsze starała się robić wszystko na jak najwyższym poziomie. Pod tym względem Lulu jak i Juliette były do siebie niesamowicie podobne.
Lulu ruszyła w stronę salonu, do którego, przez ogromne okno z widokiem na zadbany ogród w ich posiadłości, wpadały poranne promienie słoneczne, rozświetlające pomieszczenie i ocieplające białe ściany oraz nowoczesne meble w stalowych kolorach.  Podchodząc do stoliczka, przykucnęła, wyciągając z dolnej półki kluczyki do Lexusa Juliette. Zadzwoniła nimi, unosząc je wysoko, by pokazać znalezisko stojącej w progu salonu mamie, która z kolei uśmiechnęła się ciepło i wziąwszy je, ucałowała córkę w policzek.
- Co ja bym bez ciebie zrobiła - Juliette westchnęła cicho, klepiąc czule córkę po ramieniu, posyłając jej również pełne wdzięczności spojrzenie, które podbudowywało Lulu. Lubiła czuć się komuś potrzebna, nawet w tak mało istotnych sprawach.
- Szukałabyś dłużej - odparła wesoło, na co kobieta pokręciła głową z rozbawieniem. Kąciki ust Lulu uniosły się delikatnie ku górze w serdecznym uśmiechu, po czym pomaszerowała z powrotem do kuchni dokończyć swoje śniadanie.
- Jesteś pewna skarbie, że nie chcesz, żeby cię podrzucić do centrum? -  Juliette spytała w biegu, spoglądając na Lulu z troską, po czym znów w pośpiechu zaczęła się szykować do wyjścia, aby tylko się nie spóźnić. Jeszcze nigdy jej się to nie zdarzyło i bynajmniej nie zamierzała zmieniać tego stanu rzeczy. Dziewczyna pokręciła przecząco głową i upiła łyk soku jabłkowego, znów zajmując miejsce przy stole, by w spokoju zjeść starannie przyrządzony przez siebie posiłek.
- Jestem pewna. Jennifer powiedziała, że po mnie wpadnie. Strasznie chce pokazać mi swoje nowe auto, które dostała od taty - wyjaśniła, na co sprawdzająca torebkę Juliette, podniosła wzrok i wywróciła oczami na jej słowa.
- Jason wciąż próbuje wynagrodzić córce rozwód z Kirsten? - spytała, dostając od Lulu potwierdzenie w postaci skinienia głową. Juliette tylko zacmokała z dezaprobatą. Nie pochwalała tego typu zachowań, uważając, że zamiast tego oboje powinni poświęcić Jen więcej czasu, ale jej osobiste opinie niewiele mogły zdziałać. Pożegnawszy się córką, ruszyła ku drzwiom i wyszła z domu zatrzaskując je za sobą, pozostawiając Lulu samą. Dziewczyna w milczeniu dokończyła śniadanie, a następnie sprzątnęła ze stołu z niezwykłą dokładnością, sprawdzając niejednokrotnie, czy wszystko aby na pewno się błyszczy. Nie znosiła zostawiać po sobie bałaganu. Nawet we własnym domu, który i tak był sprzątany przez sprzątaczkę.
Przy tym ociągała się nieco, chcąc zająć sobie czas spędzony na oczekiwaniu na przyjaciółkę, która miała nieznośny zwyczaj spóźniania się na umówione spotkanie, co niekiedy doprowadzało Lulu do białej gorączki. Pomimo tego, iż Jennifer nie zawsze zachowywała się tak, jakby chciała tego Lulu, to jednak Perkins ceniła sobie jej przyjaźń i starała się nie kontrolować jej tak, jak to robiła w przypadku całego swojego życia, ale na tym polu zdarzało jej się ponosić porażki. Jenny nie była z tego powodu zadowolona, przyzwyczajona do wolnej ręki danej jej przez rodziców, którzy z kolei niespecjalnie wnikali w życie swojej córki. Na pewno jednak należytą uwagę i troskę otrzymywała od Lulu, która natomiast niekiedy zwyczajnie przesadzała, zamartwiając i przejmując się życiem Jen bardziej niż ona sama. Jennifer nawet zwykła żartować, że Lulu z tego zmartwienia nabawi się zmarszczek tuż po dwudziestce, choć Perkins nie widziała wcale w fakcie, że zwyczajnie jej zależy na dobru przyjaciółki, nic śmiesznego.
W końcu, siedząc przy stole i przeglądając nowy magazyn, usłyszała klakson dobiegający z podjazdu. Zerknęła przelotnie na zegarek stwierdzając, że przyjaciółka miała trzydzieści minut spóźnienia i z nieco nachmurzoną miną, wzięła przygotowaną wcześniej torebkę z przedpokoju, przeczesała upięte wysoko włosy palcami, przygładziła łososiową, idealnie wyprasowaną koszulę przynajmniej trzy razy i następnie, zamykając za sobą drzwi na klucz, ruszyła w stronę przyjaciółki siedzącej za kierownicą błyszczącego, nowiutkiego, kanarkowego kabrioleta, skąpanego w kalifornijskim słońcu. 
-Lulu! - zawołała uradowana Jennifer, machając do niej z wyraźnym entuzjazmem i uśmiechem rozciągniętym niemal na pół twarzy. - Cudny, prawda? - poklepała delikatnie karoserię samochodu z widoczną dumą, a następnie otworzyła od środka drzwiczki pasażera, zachęcając ruchem ręki do tego, aby wsiadła. Lulu, wzdychając ciężko, zajęła miejsce obok przyjaciółki, rozsiadając się wygodnie i rozglądając się po wnętrzu auta. Jej wzrok jednak spoczął na radiu, które wyświetlało godzinę, co sprawiło, że zmarszczyła czoło z niezadowoleniem.
- Widzę, że masz zegarek i masz świadomość, że spóźniłaś się pół godziny - skarciła ją, spoglądając na Jenny z wyrzutem. Blondynka tylko potrząsnęła głową z rozbawieniem, zupełnie ignorując poirytowanie przyjaciółki, co nie było żadną nowością.
- No daj spokój Lulu, wyluzuj trochę. Bywało gorzej - odparła ze wzruszeniem ramion, po czym przekręciła kluczyk w stacyjce, aby odpalić samochód. Odwróciła się, by zobaczyć czy ma wolną drogę i wyjechała na ulicę nie wkurzając przy tym żadnego innego kierowcy, co Lulu przyjęła z ulgą. Czasem zastanawiała się, czy egzaminator Jen aby na pewno miał pełną świadomość tego co robi, bo ona czasem martwiła się o to, czy dojedzie z przyjaciółką na miejsce w jednym kawałku. Niemniej jednak zazwyczaj nie wypowiadała się na ten temat, bo ona z kolei była zupełnym beztalenciem w tej kwestii i uważała, że sama nie byłaby wiele lepsza od swojej przyjaciółki, więc jej nie strofowała.
- Masz rację. Przynajmniej nie czekałam godziny jak ostatnim razem - stwierdziła gorzko, ale ostatecznie nie chciała psuć humoru ani sobie, ani swojej przyjaciółce, więc postanowiła odpuścić ten temat. - Co twoja mama powiedziała na nowy samochód? - zapytała, nieco się ożywiając i zerkając na Jennifer z wyraźnym zainteresowaniem.
- Och, no wiesz, jak zwykle, zaczęła się pieklić, że ojciec niepotrzebnie kupował mi ten samochód, że równie dobrze ona mogła to zrobić, a potem do niego zadzwoniła, żeby powrzeszczeć sobie na niego przez telefon. Dalej prowadzą tą durną wojnę - skomentowała zachowanie matki machnięciem ręki, mówiąc to z takim spokojem, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie, że jej rodzice bardziej przejmują się przepychankami i udowadnianiem sobie nawzajem, kto jest tak naprawdę lepszym rodzicem, niż tym, jak w tym wszystkim czuje się ich dziecko. Lulu nie była w stanie tego pojąć, być może dlatego, że Juliette i Christian byli zarówno wzorcowym małżeństwem jak i wspaniałymi, wspierającymi rodzicami. W prawdzie nie zawsze mieli dla siebie tyle czasu ile by chcieli, niemniej jednak gdy już spędzali go wspólnie, nie tracili go na zupełnie niepotrzebne kłótnie.
- Może spróbuj z nimi porozmawiać? - podsunęła Lulu, jak zawsze chcąc pomóc przyjaciółce w rozwiązaniu zaistniałego problemu, lecz Jen, z wciąż widniejącym szerokim uśmiechem na twarzy, potrząsnęła głową.
- Nie ma to najmniejszego sensu. To już nie jest mój biznes.
- Chcesz pozwolić im na to, żeby się ze sobą kłócili? - Lulu uniosła delikatnie brwi do góry, ukazując swoje zaskoczenie. Bierność Jenny w tym wszystkim niesamowicie ją dziwiła. Ona sama nie byłaby w stanie tego tak zwyczajnie zostawić. Traktowała to jak niedokończoną sprawę, a tego Perkins naprawdę nie znosiła.
- Są przecież dorośli, Lulu. Rozwiedli się, wiedzą co robią, a ja nie chcę mieć już nic wspólnego z tym, że skaczą sobie do gardeł przy każdej możliwej okazji. Ich sprawa i nie chcę być w to wciągana - wyjaśniła, posyłając jej spojrzenie, mówiące żeby odpuściła temat, by następnie skupić się na drodze. Lulu niechętnie się dostosowała, aczkolwiek w dalszym ciągu nie mogła pojąć zachowania przyjaciółki, na której twarzy, chwilę później, znów widniał szeroki uśmiech.
Pod centrum handlowe dojechały po kilkunastu minutach, pomimo tego, iż nie znajdowało się ono szczególnie daleko. Długie korki skutecznie jednak utrudniały swobodną jazdę, co wyraźnie niecierpliwiło Jennifer, która chętnie wrzeszczała na innych kierowców, ku ich ogromnemu niezadowoleniu. Jednakże nawet to nie potrafiło zepsuć jej dobrego humoru, który na dodatek polepszył się, gdy rozpoczęły swoją wędrówkę po sklepach. Z pewnością jedną z pasji Jen było wydawanie pieniędzy na rzeczy, które były jej kompletnie niepotrzebne oraz na ciuchy, które wkładała może jeden lub dwa razy, ponieważ później uznawała je za niemodne. Mogła sobie jednak na to pozwolić tym bardziej, że rodzice w ogóle nie kontrolowali jej wydatków.
- Lulu, spójrz! -Jennifer ściągnęła z wieszaka letnią, turkusową sukienkę i pokazała ją przyjaciółce, która skupiła na niej swoje spojrzenie. Lulu podeszła do niej i przyjrzała się dokładnie sukience, sprawdzając ostrożnie w dłoniach materiał. To zawsze było najistotniejsze. Nie ważne, czy ciuch był wspaniały i oczarował ją, gdy tylko go ujrzała. Jeżeli nie był zrobiony z dobrego, jak dla niej, materiału, za żadne skarby by go nie kupiła. Nie była aż tak powierzchowna.- Powinnaś to przymierzyć – powiedziała Jen, tonem nieznoszącym sprzeciwu, wciskając jej sukienkę prosto w ręce. Lulu nawet nie zamierzała się kłócić, tylko posłusznie ruszyła w stronę przymierzalni, Jen zaś dreptała jej po piętach. - Idealnie będzie pasować na imprezę - dorzuciła, czym zainteresowała Lulu, która zerknęła na nią nieco niepewnie.
- Jaką imprezę?
- Mama chce wyjechać w przyszły weekend ze swoim nowym facetem i nie będzie jej w domu, więc pomyślałam, że to dobry pomysł, aby zrobić imprezę na zakończenie wakacji - wytłumaczyła, podchodząc niezwykle entuzjastycznie do swojego pomysłu.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Wiesz jak to bywa z domówkami - Lulu nie była szczególnie przekonana, obawiając się, że mogłoby się to naprawdę źle skończyć. Poza tym, dobrze znała scenariusz tego typu imprez, masa ludzi, nawet tych, którzy nie zostali zaproszeni, hektolitry alkoholu, wszędzie obściskujące się pary, plus wszelkiego rodzaju wypadki, bałagan nie do ogarnięcia i ewentualne problemy z sąsiadami. Zatem było to miejsce, w którym zdecydowanie nie chciała się znaleźć. Jennifer wywróciła na jej wypowiedź oczami, bo według niej, Lulu jak zawsze dramatyzowała.
- Wszystko będzie dobrze, mamo - wytknęła jej złośliwie język i dosłownie wepchnęła ją do przymierzalni, a sama oparła się o jej drzwiczki, splatając ręce na piersi. - Nie martw się, wszystkiego dopilnuję i będzie idealnie. I obiecuję ci, że będziesz się dobrze bawić. Zaproszę Carmen i Lori, która jutro wraca z wakacji na Kanarach, Mike też na pewno przyjdzie, zaproszę nawet Nialla, jak chcesz - rzuciła, czekając na odpowiedź przyjaciółki, ale spotkała się tylko z jej milczeniem.
- Żyjesz tam?
- Tak, mam problem z suwakiem.
- Może ci pomóc? - spytała i nie czekając na odpowiedź, wparowała jej do przebieralni, zasuwając suwak na plecach Lulu, po czym zerknęła na odbicie w lustrze swojej przyjaciółki, jednocześnie poprawiając na ramionach jej długie, gęste, skręcone na końcach, brązowe włosy. - A la perfection!
- Południe Francji ci się udziela - skomentowała Lulu z uśmiechem przywołując do rozmowy wyjazd przyjaciółki z początku wakacji, przy tym przypatrując się swojemu odbiciu, jednocześnie przygładzając materiał sukienki, która zupełnie ją oczarowała i niezależnie od ceny, musiała ją mieć.
- To jak będzie z tą imprezą? - dopytywała się Jen, wpatrując się w przyjaciółkę wyczekująco. Lulu westchnęła cicho, lecz zaraz pokręciła głową z rozbawieniem.
- Przyjdę, chociaż po to, żeby pokazać się w tej sukience - odparła i aż jęknęła, gdy Jen zaczęła piszczeć jej koło ucha i skakać z radości, przez co jakaś poirytowana kobieta z sąsiedniej przymierzalni, poleciła jej się uspokoić.
- Rany, tak się cieszę - powiedziała nieco ciszej, by nie denerwować już nikogo w ich pobliżu.- To pomożesz mi to wszystko zorganizować?
- Nie sądzę, żebym mogła ci odmówić - odrzekła, uśmiechając się promiennie. Jeśli chodziło o organizację czegokolwiek, to śmiało można było stwierdzić, że Lulu Perkins czuła się jak ryba w wodzie i nawet gdyby przyjaciółka jej o to nie poprosiła, najpewniej by się i tak tym zajęła, bojąc się, że jeżeli zostawi to w rękach Jennifer, to jej mama nawet nie będzie miała już do czego wracać po romantycznym weekendzie.
Jen w końcu opuściła przymierzalnię, pozwalając przyjaciółce się przebrać, a następnie obie udały się do kasy, by zapłacić za sukienkę.
Dziewczęta w dalszym ciągu kontynuowały swoją wędrówkę po sklepach, tyle, że tym razem to Jennifer była tą, która uszczuplała środki na swojej karcie kredytowej i to jeszcze z zawrotną prędkością. Ostatecznie przemierzała galerię obładowana mnóstwem toreb, przy czym dwie niosła Lulu, ponieważ w przeciwnym wypadku Jen nie byłaby w stanie sobie z nimi wszystkim poradzić. W międzyczasie brunetka także zmuszona była do zbierania ich z ziemi, kiedy to została staranowana przez jakiegoś postawnego chłopaka, co oczywiście Jennifer skomentowała paroma nieszczególnie kulturalnymi epitetami odnoszącymi się do nieznajomego. Lulu generalnie nie była pewna, czy przyjaciółka bardziej przejęła się swoimi własnymi zakupami, czy jej stanem, ale chyba nie chciała zbytnio się w to zagłębiać, ponieważ odpowiedź mogła nie być taka, jakiej oczekiwała.
Przechodząc nieopodal cukierni, Perkins zauważyła przez witrynę znajomą sylwetkę, więc niewiele myśląc, skierowała się ku niej, wołając Jen, oglądającą z tyłu wystawę butów. Chłopak stojący za ladą, ujrzawszy za szybą Lulu, uśmiechnął się szeroko, wydając jednocześnie klientowi porcję ciasta, po czym pomachał do niej, gdy dziewczyna otworzyła drzwi. Lulu weszła do środka, następnie stając tuż za właśnie obsługiwaną kobietą. Po chwili dołączyła do niej zdyszana Jenny, siłująca sie ze swoimi torbami i spoglądająca na przyjaciółkę z wyrzutem przez to, że na nią nie poczekała.
- Hej Nialler! - przywitała się radośnie Lulu, gdy kobieta przed nimi w końcu poszła w swoją stronę. Blondyn zwrócił swoje uważne spojrzenie ku dziewczętom, posyłając im, typowy dla siebie, przyjazny uśmiech, który sprawiał, że człowiek niezależnie od tego, czy znał go pięć minut, czy całe życie, czuł się swobodnie w jego towarzystwie.
- Cześć Lulu - przywitał się i rzucił okiem na jej przyjaciółkę. - Jennifer - skinął głową, a po chwili roześmiał się, widząc trzymane przez nie torby. - Widzę, że zaszalałyście na zakupach - stwierdził rozbawiony.
- To nie ja, to ona - odezwała się Lulu, wskazując ruchem głowy na swoją przyjaciółkę, która tylko wywróciła oczami, co było tak irytującym nawykiem, że niejednokrotnie Lulu zwracała jej na to uwagę. Można się było spodziewać, że Jenny nie weźmie sobie tego do serca. - Dużo pracy dzisiaj? - spytała, zmieniając temat, na co chłopak potrząsnął energicznie głową.
- O dziwo nie jest najgorzej, nawet mam czas coś chwilę odetchnąć między klientami - odparł wesoło, przeczesując palcami swoją blond czuprynę. - Wciąż masz jutro czas, Lulu?
- Jasne, zobaczymy się jutro – potwierdziła przyjacielskie spotkanie, poprawiając swoją torebkę na ramieniu. - A i jeszcze w przyszły weekend Jennifer organizuje imprezę na zakończenie wakacji, więc czuj się zaproszony - dorzuciła jeszcze, na co Jen kiwnęła głową na potwierdzenie jej słów.
- Chcesz mi powiedzieć, że wybierasz się na imprezę? Jestem w totalnym szoku – odezwał, nawet nie starając się ukryć swego zaskoczenia.
- Dlatego musisz przyjść.
- Przyjdę, pilnować, żebyś się nie upiła – zażartował, usiłując nawet wyobrazić przyjaciółkę pod wpływem alkoholu, lecz mimo jego niesamowicie bujnej wyobraźni, przychodziło mu to z trudem. Najpewniej ze względu na to, że Perkins zwyczajnie nie była typem dziewczyny, która w ogóle sięga po alkohol, nie mówiąc już nawet o upiciu się.
- Lulu po jednym piwie pewnie leżałaby już na wpół żywa pod stołem - dorzuciła roześmiana Jen, czym zasłużyła sobie na surowe spojrzenie przyjaciółki.
- Bardzo zabawne - pokręciła nosem. - Pewnie skończy się na tym, że ciebie będę musiała zamknąć w twojej sypialni, żebyś nie narobiła głupstw, a ciebie Niall będę musiała pilnować, żebyś nic nie wypił.
- Świrujesz, Lulu - skwitował Niall.
- To samo jej mówię - zgodziła się z nim Jen, patrząc wymownie na przyjaciółkę.
- Wasza zgodność w tej chwili bardzo mi się nie podoba - podsumowała z udawaną powagą, co wywołało wybuch śmiechu dwójki jej przyjaciół. Lulu uśmiechnęła się szeroko spoglądając to na Jennifer, to na Nialla. Mimo iż każde z nich miało swoje wady to ona nie potrafiła się szczególnie na nich skupiać i tej dwójki nie zamieniłaby na nikogo innego. Dla niej to byli idealni przyjaciele, idealnie pasujący do jej idealnego, niczym niezmąconego świata, co tylko utwierdzało ją w przekonaniu, że niezależnie od wszystkiego, życie może być jak bajka.
W końcu przybycie kolejnych klientów zmusiło ich do zakończenia pogaduszek, więc dziewczyny postanowiły złożyć zamówienie, wybierając lody. Gdy blondyn zaczął się krzątać za ladą, Lulu poczęła przetrząsać torebkę w poszukiwaniu swojego portfela, jednakże im dłużej trwały te poszukiwania, tym zaczynała się denerwować. Kiedy Niall powrócił do nich wraz z ich zamówieniem, spojrzał niepewnie na brunetkę, która wyraźnie czerwona na twarzy, nerwowo przeszukiwała całą zawartość swojej torebki. Oddech jej przyśpieszył, ręce drżały, a oczy wyrażały zupełne przerażenie.
- Nie ma. Nie mam portfela - wyjęczała, powoli wpadając w panikę, co było typową reakcją na tego typu sytuacje. Utrata kontroli nad tym co się dzieje było dla Lulu niemal jak apokalipsa.
- Lulu, spokojnie, oddychaj głęboko, wszystko jest w porządku - Niall próbował jakoś ją uspokoić, posyłając jej pełne troski spojrzenie. Wiedział, że jeśli sprawa się nie wyjaśni to mogą mieć niemały problem z histeryzującą Perkins. - Lody są na mój koszt, usiądźcie sobie i w spokoju jeszcze raz przeszukaj torebkę - dodał i zerknął na również zmartwioną Jennifer, nakazując jej wymownym gestem, zaprowadzić Lulu do stolika. Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. W prawdzie rzadko spotykała się z atakami paniki swojej przyjaciółki, bo zazwyczaj wszystko w jej życiu toczyło się według ściśle ustalonego planu, niemniej jednak doskonale wiedziała, że to nie jest nic przyjemnego. Biorąc pucharki z lodami i łokciem popychając lekko Lulu, ruszyła z całym swoim bagażem do najbliższego stolika, postawiła na nim pucharki i rozłożyła torby obok krzesła, śpiesząc z pomocą Lulu, znów przeszukującej swoją torebkę.
- Nie panikuj. Znajdzie się.
- A jak nie? O Boże, tam przecież była moja karta kredytowa! - pisnęła, wykładając wszystko po kolei na stolik, ale nie było wśród nich portfela. Dziewczyna cisnęła torebkę z łoskotem na ziemię, zwracając tym samym na siebie uwagę klientów lokalu, po czym oparła łokcie na kolanach i skryła twarz w dłoniach czując coraz większe podenerwowanie.
- Może zostawiłaś go w którymś sklepie? - zasugerowała z wahaniem, ale to wystarczyło, by dać Lulu nadzieję, że się jednak znajdzie. Szybko poderwała się z miejsca i podbiegła do lady, czekając ze zniecierpliwieniem, aż kolejka się zmniejszy.
- Niall, możemy zostawić u ciebie te torby? Chcemy poszukać mojego portfela w sklepach, w których byłyśmy.
- Jasne, nie ma sprawy - powiedział i Jen, która natychmiast pojawiła się przy boku przyjaciółki, zaczęła mu podawać torby z zakupami.
- Tylko nie zaglądaj do środka. Kupiłam bieliznę - Jennifer spojrzała na niego na wpół zmrużonymi oczyma, grożąc mu palcem. Chłopak roześmiał się głośno, widząc jej minę.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedział i puścił jej oczko rozbawiony, a następnie zwrócił się w stronę Lulu. - Na pewno go znajdziecie. Pomógłbym wam ale...no, sama wiesz - uśmiechnął się przepraszająco, rozkładając bezradnie ręce, a kiepsko udająca spokój Lulu, potrząsnęła głową, by dać mu znak, że nic nie szkodzi. Dziękując mu raz jeszcze, wraz z Jennifer pośpiesznie ruszyła na poszukiwania portfela, które nie przynosiły żadnych rezultatów, mimo upływu czasu i włożonego w to wysiłku. Przeczesały niemal każdy sklep i pytały o zgubę dosłownie wszędzie, a wcześniej spanikowana Lulu po wizycie w ostatnim sklepie dosłownie wpadła w histerię. Żadne słowa Jen nie były dla niej pocieszeniem, a właściwie, im bardziej usiłowała ją pocieszyć, tym pogarszała sprawę. Lulu ledwo mogła złapać oddech i miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Ponadto to potworne uczucie, które sprawiało, że czuła, jakby coś ciągnęło ją w dół, sprawiało, że jedyne co chciała zrobić, to zwyczajnie rozpłakać się jak dziecko z całej tej bezsilności. 
- Może to ten gość? -  Jen odezwała się po chwili, gdy siedziała wraz z Lulu na ławce, klepiąc ją z troską po plecach.
- Co? - brunetka podniosła wzrok i utkwiła go w przyjaciółce nieco skołowana, próbując zapanować na drżącymi dłońmi.
- No, ten gość, który na ciebie wpadł. Może on go ukradł? - podsunęła pomysł, który choć pomocny, to jednak znacznie pogorszył sytuację. Lulu zawiesiła głowę i westchnęła ciężko, nerwowo uderzając opuszkami palców o swoje uda, próbując wyrównać oddech i zapanować nad skołatanymi nerwami, choć to nie wychodziło jej najlepiej.
- Cholera, cholera, cholera - powtarzała jak mantrę i znów zaczęła szperać w torebce zawieszonej na ramieniu, by po chwili wyciągnąć z niej telefon komórkowy. Wybrała numer i usiłowała nawiązać połączenie. Po kilku sekundach usłyszała znajome przywitanie.
- Mamo? - odezwała się piskliwym głosem do telefonu, przygryzając lekko dolną wargę. Nie chciała martwić mamy, ale wiedziała, że nie ma innego wyjścia i musi powiadomić ją o tym incydencie. - Mam problem.


Jedno z miejsc, w którym Lulu Perkins nie chciała się pojawić to na pewno zatłoczony, pełen podejrzanych typków, posterunek policji. Pech chciał, że jej mama nie widziała innej możliwości od zgłoszenia kradzieży, a wcześniej zablokowania karty kredytowej w banku. Juliette w przeciwieństwie do córki nie wykazywała zdenerwowania i Lulu nie mogła pojąć tego, jak może być tak spokojna w takiej sytuacji. Zaczęła sobie nawet tłumaczyć, że to przecież nie ona została okradziona, ale podejrzewała, że nawet gdyby tak było, Juliette nie okazałaby nawet cienia emocji. Szybko i sprawnie zajęła się formalnościami i urwawszy się z pracy, przywiozła córkę na posterunek, na którym kazano jej czekać, jakby to co najmniej nie była sprawa niecierpiąca zwłoki. Przez to czas spędzony na oczekiwaniu niesamowicie się dłużył, tym bardziej, że jej mama musiała jeszcze coś załatwić, więc zostawiła ją kompletnie samą w tym okropnym miejscu, co tylko wzmagało jej zdenerwowanie. Była zupełnie wykończona tym dniem i najchętniej wróciłaby do domu i zafundowałaby sobie długą, odprężającą kąpiel, ale najwyraźniej szybko nie mogła na to liczyć. Ściskając nerwowo materiał koszuli rzuciła okiem na policjantów prowadzących skutego w kajdanki mężczyznę, który łypał nieprzyjemnie okiem na każdego mijanego człowieka, a gdy spojrzał na nią, aż skuliła się na swoim miejscu i prędko odwróciła głowę. Gdyby nie to, że musiała czekać, najpewniej wzięłaby nogi za pas i uciekła jak najdalej stąd. 
Ani się obejrzała, jak ktoś nagle opadł na siedzenie obok niej. Wzdrygnęła się, widząc kątem oka wytatuowane ręce sąsiada, skute w przegubach kajdankami. Zacisnęła mocno usta, gdy dostrzegła jego zakrwawione knykcie, a potem strużkę krwi spływającą po skroni ciemnowłosego chłopaka, którego profil już skądś kojarzyła. Niemniej jednak nie to najbardziej skupiało jej myśli. Czuła, że robi jej się niedobrze od widoku tej ciemnoczerwonej cieczy. Ta jej nieszczęsna przypadłość była swoistym, złośliwym żartem losu w jej przypadku.
Już miała odwrócić wzrok, kiedy napotkała ostre spojrzenie, brązowych oczu chłopaka, co momentalnie wbiło ją w fotel i sprawiło, że wypuściła ze świstem powietrze z ust.
- Co się tak gapisz? - warknął, a Lulu zakłopotana, spłonęła rumieńcem i odwróciła się czym prędzej, aby nie zakłócać spokoju sąsiada. Bynajmniej nie zamierzała się gapić na Zayna Malika. Właściwie najchętniej znalazłaby się z dala od niego, jego powoli zasychającej, przyprawiającej ją o mdłości krwi oraz jego wywołującego nieprzyjemne deszcze, acz hipnotyzującego spojrzenia. To był ten typ człowieka, którego najlepiej unikać, a tym bardziej, jeśli został wyrzucony ze szkoły i jest prześladowcą twojego przyjaciela. Nawet jeśli, mając taką okazję, chciała mu coś powiedzieć na ten temat, nie zrobiła tego, tylko spuściła głowę i utkwiła swój wzrok w swoich splecionych ze sobą dłoniach.
- Um...przepraszam - mruknęła speszona, a chwilę później usłyszała ciche prychnięcie dochodzące z jego strony. Nie mogąc się powstrzymać, znów na niego zerknęła, marszcząc przy tym czoło w całkowitym niezrozumieniu.
- Masz jakiś problem, laleczko? - chłopak uniósł brwi ku górze, lustrując ją oceniającym wzrokiem od góry do dołu, przez co czuła się strasznie niekomfortowo i zaczęła się wiercić na swoim miejscu mimo tego, iż w jego oczach musiała się zachowywać jak totalna kretynka, skrępowana faktem, iż ktoś ją obserwuje. Na dodatek nazywanie ją laleczką nieszczególnie jej się podobało, więc machinalnie skrzywiła się, co wywołało u niego widoczną irytację. Rysy jego twarzy się wyostrzyły, gdy zacisnął mocno szczękę i pochylił się w jej stronę, doprowadzając do tego, że serce Lulu o mało nie podeszło jej do gardła ze strachu. Pomimo iż wokół kręciło się mnóstwo oficerów policji wcale nie czuła się bezpiecznie w pobliżu tego typka, a mdłości wywołane widokiem krwi wcale nie pomagały. Odchyliła się w bok, przełykając głośno ślinę, nakazując w myślach się uspokoić, co nie należało do najprostszych czynności, mimo iż miała świadomość, że nic złego się jej stać nie może. Jej ciało najwyraźniej było innego zdania, biorąc pod uwagę jego zachowania. Fakt, że wymykało się ono spod jej kontroli niesamowicie ją frustrował.
- Chcesz mnie zdenerwować? - zapytał, gdy jego usta znalazły się nieopodal jej ucha, po czym odsunął się na kilka centymetrów, obserwując jej reakcję. - Bo to właśnie zrobisz, jeśli będziesz sie tak krzywić, a chyba tego nie chcesz? - dorzucił szorstko, acz wyraźne zadowolony z faktu, że wzbudza w niej aż takie emocje. Na swój sposób zobaczenie czystego przerażenia w tych sarnich oczach brunetki było dość zabawne. Wyglądała, jakby co najmniej zobaczyła ducha, a nie zwyczajnego, skutego, wytatuowanego nastolatka, siedzącego na posterunku policji.
- Malik! Zostaw tą dziewczynę w spokoju! - zwrócił mu uwagę jeden z policjantów, który go tutaj przyprowadził. Chłopak wykręcił oczami i odsunął się od Lulu, siadając prosto na swoim miejscu. Zauważył, że dziewczyna odetchnęła głośno z ulgą, gdy tylko znalazł się w większej odległości od niej. Przez moment tkwili w milczeniu, on mierzył wzrokiem załatwiającego coś policjanta, który non stop zerkał na niego, pilnując, by nie zrobił czegoś głupiego, a Lulu z kolei starała się usilnie nie zwracać uwagi na to, że chłopak siedział obok niej, choć ostatecznie skutek był odwrotny od zamierzonego.
- Krwawisz - skrzywiła się po raz kolejny, mówiąc to, co nie uszło jego uwadze. Najgorsze w tym wszystkim był fakt, że ta krew, która doprowadzała do tego, że jej żołądek się skręcał i robił fikołki, jednocześnie za bardzo skupiała na sobie jej uwagę.
- Mhm, a więc to o to chodzi – wymamrotał, nawet nieco zawiedziony, że okazało się jednak, iż to nie tylko jego osoba powodowała jej zdenerwowanie. Niewątpliwie to, że wzbudzał w kimkolwiek strach w pewnym stopniu połechtało jego ego. Nie na długo, bo szybko zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna najpewniej umyka nawet przed własnym cieniem, sugerując się jej reakcjami i spojrzeniem przestraszonego zwierzątka.  - Przeraża cię krew, laleczko? - przetarł dłonią strużkę krwi ze swojej skroni i rzucił na nią okiem, gdy dziewczyna zaczęła oddychać głęboko, a kolor zniknął z jej twarzy. Pewnie gdyby w tej chwili nie siedziała, to miałaby problemy z utrzymaniem się na nogach. Lulu nie odpowiedziała mu, ale nie potrzebował jej słownego potwierdzenia. Nie był przecież ślepy. - Jak masz okres to też masz ochotę puścić pawia? - zapytał rozbawiony, choć to wyrażał jedynie lekko uniesiony kącik ust. Lulu natomiast słysząc to, wytrzeszczyła oczy pod wpływem jego bezczelnego pytania. Posłała mu krzywe spojrzenie, które w jej wykonaniu raczej wyglądało jak jego marna imitacja i gwałtownie zerwała się z miejsca, co skutkowało tym, że gdy się zachwiała, musiała się przytrzymać ręką ściany, lecz z prawie pokerową twarzą, udawała, że nic takiego się nie wydarzyło.
- Znajdź sobie kogoś innego, z kogo możesz się ponabijać - odrzekła niezadowolona, choć głos jej nieco zadrżał z obawy, że to może go wkurzyć i sprowokować do jakiś gwałtownych działań. Z tego co się nasłuchała, to ten chłopak nie miał żadnych skrupułów. Kto wie, do czego byłby zdolny.
- Oho, jaka wrażliwa – mruknął tylko, bardziej do siebie, aniżeli do niej. Lulu postanowiła go zignorować dla bezpieczeństwa  i przedzierając się między policjantami, ruszyła w stronę siedzącego za biurkiem mężczyzny, który pisał coś z zapałem na komputerze. Odezwała się do niego, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, lecz nie przyniosło to żadnego rezultatu. W końcu chrząknęła najgłośniej jak tylko potrafiła, a mężczyzna w końcu oderwał wzrok od monitora i zmierzył nim postać dziewczyny.
- Co się dzieje dziewczynko? - spytał, tym samym zawstydzając Lulu, na której policzkach wykwitł intensywny rumieniec. Naprawdę nie znosiła swojego niskiego wzrostu i delikatnych rysów twarzy, bo przez to często brano ją za młodszą niż była w rzeczywistości, a to wcale nie było jej na rękę, mimo iż to jednocześnie sprawiało, że uchodziła za słodką i uroczą. Po chwili za sobą dosłyszała czyjś szyderczy śmiech. Odwróciła lekko głowę i dojrzała Zayna, który przyglądał się całej sytuacji najwyraźniej nie mogąc już powstrzymać rozbawienia. Zmarszczyła czoło i znów spojrzała na spoglądającego na nią wyczekująco, mężczyznę.
- Ja...czekam już trochę czasu, a chciałabym zgłosić kradzież portfela - odezwała się do niego, a mężczyzna pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Jak się nazywasz?
- Lucinda Luana Perkins - odparła, pochylając się lekko i zerkając na ekran komputera.
- Lulu - usłyszała niespełna paręnaście sekund później głos swojej mamy, która położyła dłoń na jej ramieniu, stając tuż obok niej, co sprawiło, że dziewczyna od razu poczuła się nieco lepiej. Kobieta uśmiechnęła się do córki pokrzepiająco, zaś mężczyzna siedzący za biurkiem zaczął wpatrywać się w nią maślanym wzrokiem. Lulu westchnęła ciężko, doskonale to znając. Zawsze tak było. Jedyne co łączyło kompletnie do siebie niepodobne Lulu i Juliette to fakt, iż obie uchodziły za młodsze. Juliette mimo swoich czterdziestu czterech lat wyglądała raczej na trzydzieści, a jej ciało równie dobrze mogłoby należeć do nastolatki. Dlatego ten widoczny podziw w oczach mężczyzn był czymś zupełnie normalnym, a sama Lulu zdążyła się przyzwyczaić, że nawet niektórzy chłopcy z jej szkoły dosłownie potrafili rozbierać wzrokiem jej matkę, choć uważała to za naprawdę okropne. Automatycznie zerknęła w stronę Zayna, który wcale się od innych nie różnił, bo również wodząc wzrokiem po ciele jej matki, podziwiał walory Juliette, a Lulu, woląc sobie darować ten widok, zajęła się tym, co miała do załatwienia, chcąc jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu.