Im dłużej przebywał w areszcie, w tym większą
wpadał wściekłość. Spędzenie nocy w ciasnej celi zdecydowanie nie było jego
szczytem marzeń. Niecierpliwił się, wciąż kręcąc się i wiercąc, co chwila
wstając z miejsca i ze zdenerwowaniem przechadzając się w tę i z powrotem. Był
w choć na tyle dobrej sytuacji, że wiedział, że zaraz zostanie stamtąd
wyciągnięty. Jednakże w obliczu przesiedzenia w areszcie całej nocy nie było to
szczególnie pocieszające, bo bardziej przejmował się tym, co jest teraz,
aniżeli tym, co będzie. Patrząc na to właśnie w taki sposób, nie było dziwne,
że Zayn miał ogromną ochotę przywalić komuś w twarz. W uspokojeniu nie pomagał
mu również fakt, że ten typek, który solidnie od niego oberwał, postanowił
wnieść oskarżenie, myśląc, że mu to pomoże. Zayn miał zamiar zadbać o to, aby
wcale tak nie było.
- Malik, wychodzisz! - odezwał się jeden ze
strażników, trzymający w ręce brzęczący pęk kluczy. Wybrał jeden z nich i
otworzył nim celę. Zayn natychmiast zerwał się z miejsca i posyłając
niezadowolone spojrzenie strażnikowi, wyminął go i żwawym krokiem ruszył wzdłuż
korytarza. Na jego końcu dostrzegł dobrze znaną sobie sylwetkę zielonookiego
chłopaka o opadających mu na oczy lokach, który to odgarnął je szybkim ruchem
ręki i uśmiechnął się do zmierzającego w jego stronę Zayna.
- Jak tylko spotkam Tomlinsona nakopię mu do dupy!
- warknął Malik, zatrzymując się tuż przy boku Harry'ego, który pokręcił głową
ze zrezygnowaniem, klepiąc go po plecach w przyjacielskim geście.
- Też się cieszę, że cię widzę, Zayn - mruknął, kierując
się razem z kumplem po jego zatrzymane przez policję rzeczy. Zayn zerknął na
niego i wywrócił oczami, lecz po chwili westchnął cicho, posyłając jeszcze
groźne spojrzenie mężczyźnie zza biurka, który oddał mu jego własność.
- Dzięki Harry, jeśli miałbym spędzić choć godzinę
dłużej w tej pieprzonej celi, to chyba bym ześwirował - powiedział w końcu,
popychając mocno drzwi i wychodząc na zewnątrz, gdzie powitał go od razu rześki
powiew wiatru, a promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jego twarz. - A za
to, że tak długo musiałem tam siedzieć ten kretyn z pewnością oberwie -
dorzucił jeszcze z wyraźnym poirytowaniem.
- Co tym razem wymyślił?
- Stwierdził, że nie ma po mnie czym przyjechać,
no chyba, że będzie mógł wziąć mój samochód. Jego kompletnie popierdoliło! -
powiedział z oburzeniem, nie mogąc już utrzymać wzburzonych emocji na wodzy.
Jego samochód był istną świętością i nie wyobrażał sobie tego, by ktoś inny
mógł go prowadzić. Według niego to było tak, jakby pozwolić kumplowi przelecieć
swoją dziewczynę, a to było absolutnie niedopuszczalne. Niektórzy twierdzili,
że więcej czułości i troski przejawia względem własnego auta, aniżeli
jakiejkolwiek innej żywej istoty. Poniekąd było w tym trochę racji. Zayn bowiem
nie był człowiekiem łatwym w obyciu i często, mogłoby się wydawać, że
jakiekolwiek uczucia w jego przypadku są zupełną abstrakcją. O tym, że jednak
je posiada można właśnie się przekonać obserwując go, gdy zajmuje się własnym
autem, traktując je z nabożną wręcz czcią. Harry zaś uważał, że gdyby śluby z
przedmiotami były legalne, Zayn najpewniej byłby pierwszym, który poleciałby do
urzędu stanu cywilnego, poślubić swoje ukochane Audi, oczywiście przy
pominięciu faktu, że Malik do ślubów miał nieszczególnie dobry stosunek uważając
je za kompletnie niepotrzebne. Ale pewnie dla swojego auta zmieniłby poglądy w
tym temacie.
Chłopak wcisnął ręce w kieszenie spodni
rozglądając się po parkingu przed posterunkiem policji, po czym spojrzał na
przyjaciela. - Czym przyjechałeś? - zapytał, podążając wzrokiem w kierunku
wskazanym przez Harry'ego. Na parkingu stał stary pickup z odchodzącym,
czerwonym lakierem, który lata świetności miał chyba ponad trzydzieści lat
temu. - To coś jeszcze jeździ? - zapytał z powątpiewaniem, na co Harry posłał
mu krzywe spojrzenie i skierował swoje kroki w stronę auta.
- Nie marudź, tylko wsiadaj. Jak chciałeś odrobinę
więcej luksusu, to trzeba było pozwolić Lou zabrać twój samochód - stwierdził,
co brunet skomentował głośnym prychnięciem.
- Ani mi się śni - odparł i mocno szarpnął
skrzypiące drzwiczki. Jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, ale pozwolił
sobie tego nie komentować, a następnie wsiadł na miejsce pasażera. Czuł się na
nim stosunkowo dziwnie, przyzwyczajony do siadania za kierownicą własnego
samochodu. - Czyj to złom?
- Pożyczyłem od znajomego - Harry wzruszył
ramionami, nie wdając się w szczegóły. Przekręcił klucz w stacyjce i szybko opuścił
parking przed posterunkiem policji, wyjeżdżając prosto rozklekotanym pojazdem
na główną ulicę. Malik automatycznie chwycił za klamkę od drzwiczek samochodu,
wywołując rozbawienie przyjaciela. - Zayn, ten samochód przetrwał podróż do LA
i z powrotem, więc z pewnością wytrzyma jeszcze ten przejazd - powiedział,
zerkając na niego kątem oka. - Nie zachowuj się jak baba - dorzucił,
rozjuszając go jeszcze bardziej.
- Masz szczęście, że w tej chwili prowadzisz, bo
wyleciałbyś na zbity pysk - burknął Zayn, próbując się rozsiąść wygodnie na
siedzeniu, co raczej, w jego mniemaniu, graniczyło z cudem. Posiadanie
eleganckiego, wygodnego auta wyraźnie zrobiło z niego samochodowego snoba.- To
w takim razie, jeżeli ten grat się nie rozleci, zmień bieg, dodaj gazu, włącz
kierunkowskaz i zjedź ostrożnie na lewy pas, a potem wyprzedź tego kretyna
przed nami – polecił z powagą, wzbudzając w kumplu wyjątkową irytację.
- Niech cię szlag trafi Malik, wiem jak się
prowadzi, nie musisz mi mówić – wycedził, zaciskając mocno palce na kierownicy.
- Chciałbym ci przypomnieć, że egzamin zdałeś
dopiero za trzecim razem. Nie dziw się, że nie ufam ci w kwestii prowadzenia
samochodu, zwłaszcza, gdy ja w nim siedzę.
- Dzięki za wsparcie - bąknął pod nosem,
wyprzedzając granatowego sedana według rady siedzącego obok Malika. Czasem
potrafił być istnym wrzodem na dupie, chociaż Harry zdążył się przyzwyczaić do
jego humorków, które mimo wszystko dzielnie znosił już od dłuższego czasu.
- A kim ja do cholery jestem, twoją matką, żeby
cię wspierać? - syknął ostro, na co Styles wykręcił oczami. Nie miał zamiaru
dłużej dyskutować, bo często rozmowa z poirytowanym Zaynem wyglądała jak
pogawędka ze ścianą. Można było do niego mówić i mówić, a do niego nic nie
docierało, bo wiedział swoje. Był stanowczo zbyt uparty i rozpierała go zbyt
wielka duma, by przyznać się do popełnionego błędu, co stawało się niekiedy
okropnie uciążliwe i zdecydowanie utrudniało kontakty z nim. Mimo wszystko
Harry'emu nie przeszło nawet przez myśl, by pozostawić swojego przyjaciela,
niezależnie od tego jak bardzo potrafił działać mu na nerwy.
- Podrzuć mnie pod Duke's Bar, muszę wziąć stamtąd
samochód - rzucił, mając ogromną nadzieję, że z jego autem wszystko było w
porządku i nikt nie wpadł na głupi pomysł, by zarysować jego lśniącą karoserię.
- Przywiozłeś ten towar z LA? - zapytał jeszcze po chwili milczenia. Styles
pokiwał zamaszyście głową.- Tyle ile ci kazałem?
- Tak, dokładnie tyle. Zapłaciłem tylko trochę
więcej niż ostatnim razem.
- Znowu podnieśli cenę? - mruknął z
niezadowoleniem. - Co tym razem?
- Koka. Dwa transporty z Kolumbii miały problem na
granicy. Gliny przejęły towar.
- Kurwa - warknął Zayn, uderzając ręką w deskę
rozdzielczą. Naprawdę nienawidził gdy coś szło nie po jego myśli.
- Wyluzuj - spojrzał na niego i wyciągnął rękę w
stronę kumpla, ale gdzieś w połowie się rozmyślił i znów zacisnął ją na
kierownicy.- Wynegocjowałem z Gandym dobrą cenę. Mówił, że to tylko przez
wzgląd na waszą znajomość.
- Przynajmniej na coś się to przydaje - wymamrotał
pod nosem, ale na tyle głośno, by Harry mógł go usłyszeć. Znajomości
zdecydowanie się opłacały. A znajomość z Gandym była dla Zayna jak żyła złota.
Gandy w prawdzie był kawałem dupka, ale Malik wiele mu zawdzięczał, zarówno
kiedy ten jeszcze mieszkał w San Clemente jak i potem, gdy wyniósł się do Los
Angeles.
Harry w końcu przystanął nieopodal baru, a Zayn
szybko wyskoczył z wozu, złośliwie zatrzaskując mocno drzwi, ale gdy okazało
się, że pickup wciąż stał w jednym kawałku, prychnął zawiedziony.
- To widzimy się wieczorem. Przynieś towar, dobra?
I znajdź mi Tuckera - Styles uniósł kciuk na znak zgody i dodawszy gazu, ruszył
przed siebie. Zayn z kolei odwrócił się i pewnym krokiem skierował się w stronę
widocznego z tej odległości samochodu. Kiedy tylko znalazł się w jego pobliżu,
pogładził delikatnie dłonią jego maskę i obrzucił spojrzeniem, sprawdzając, czy
nie przybyła mu aby jakaś rysa, ale stwierdziwszy, że z samochodem wszystko
jest w najlepszym porządku, odetchnął z ulgą. Wyciągnął z kieszeni spodni
kluczyki, a następnie otworzywszy drzwi, zajął miejsce na obitym skórą
siedzeniu. Odpalił samochód i zacisnął palce na kierownicy, wdychając z
zadowoleniem zapach skórzanej tapicerki. Kąciki jego ust lekko uniosły się ku
górze w uśmiechu, gdy silnik pod maską czarnego Audi zawarczał, a samochód
wystrzelił do przodu. To auto było dla niego ważne pod wieloma względami. To
nie była tylko zwykła maszyna. Symbolizowała to, do czego od dawna dążył. Do
niezależności. Nie tylko finansowej, osiągniętej może w niekoniecznie
odpowiedni sposób, ale także do niezależności od innych ludzi. To auto było
jego pierwszym spełnionym marzeniem i miał szczerą nadzieję, że nie ostatnim.
Było nowym początkiem i dlatego tak wiele dla niego znaczyło. Niektórzy mówili,
że ma obsesję na jego punkcie, on postrzegał to zgoła inaczej. Zapewne gdyby
byli w jego skórze zachowywaliby się w dokładnie takim sam sposób.
Po przejechaniu paru przecznic w końcu dotarł na
miejsce. Zaparkował wóz w starej szopie służącej za garaż, po czym, tuż przed
wyjściem, otworzył schowek i chwycił w pośpiechu klucze od domu, którymi to
chwilę później otworzył drzwi i wszedł do środka. Już w korytarzu słyszał ciche
odgłosy telewizora dobiegające z salonu, do którego natychmiast skierował swoje
kroki. Na kanapie siedziała jego młodsza siostra. Ciemnowłosa dziewczyna
odwróciła głowę w momencie, gdy podłoga zaskrzypiała pod naporem ciała Zayna.
Po wyrazie jej twarzy dało się rozpoznać, że nie była zadowolona, acz zarazem w
jej oczach widoczny był cień ulgi. Z reguły to Zayn był tym, który witał swoją piętnastoletnią
siostrę tego typu spojrzeniem i gniewnie nakazując się tłumaczyć za każdym
razem, gdy tylko przychodziła późno do domu. Może i nie był bratem roku,
niemniej jednak dbał o swoją rodzinę i nie chciał, aby jego siostrom stało się
coś złego. Martwił się o nie, choć zwykle okazywał to w niezbyt dobry sposób.
Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się w brata wyczekująco, na co Zayn
posłał jej pełne niezrozumienia spojrzenie.
- No co?
- Gdzie byłeś? - Waliyha zmrużyła oczy, zwracając
się do niego oskarżycielskim tonem, jakiego nie powstydziłaby się żadna matka.
- Nie interesuj się - burknął, wymijając kanapę z
rozzłoszczoną Waliyhą, która chwilę później cisnęła w niego poduszką. Zayn
jednak złapał ją zanim zdążyła się z nim zetknąć, po czym odrzucił poduszkę w
stronę siostry, która nie miała aż takiego refleksu jak on, czego efektem było
idealne trafienie Zayna w jej twarz.
- Safaa się martwiła, kretynie - powiedziała z
wyrzutem, wściekła chwytając poduszkę i odkładając ją na bok. - Mogłeś chociaż
napisać, że nie wrócisz na noc.
- Nigdy jakoś nie było z tym problemu.
- Bo nigdy nie było tak, że zapadałeś się pod
ziemię na prawie dwadzieścia cztery godziny i nie było z tobą żadnego kontaktu
- Zayn wymacał dłonią kieszenie spodni i wyciągnął telefon. Włączył go i
następnie jego oczom ukazały się smsy i nieodebrane połączenia. Waliyha dzwoniła
aż pięć razy i wysłała trzy wiadomości tekstowe.
- A co było tak pilnego, że potrzebowałaś się ze
mną skontaktować? - zapytał i zmarszczył brwi, spoglądając zaciekawiony na
siostrę i drapiąc się delikatnie po skroni, w której dziewczyna na dłużej
utkwiła swoje spojrzenie, zaniepokojona jego widoczną raną.
- Jakiś gość cię szukał - odparła, na co Zaynowi
zrzedła mina. Zacisnął mocno palce na telefonie, który potem wsunął z powrotem
do kieszeni. To, że ktoś go szukał w jego własnym domu i nie był to ktoś
znajomy jego siostrze, nieco go niepokoiło.
- Jaki gość?
- No nie wiem, taki wysoki, opalony brunet.
- Cholera, nie możesz być bardziej precyzyjna? -
warknął wkurzony, zastanawiając się, kto go mógł szukać. Któryś z klientów?
Mało prawdopodobne. Wiedzieli, że po czymś takim mieliby u niego przechlapane.
Kto zatem mógłby być na tyle bezczelny, by w ogóle wejść na teren tej posesji i
go tu szukać? Jego złość pogłębiała się z minuty na minutę.
- Był szczupły, ale umięśniony - dorzuciła nieco
niepewnie, widząc, że jej brat został wytrącony z równowagi tą informacją o
niezapowiedzianej wizycie nieznajomego. Zauważyła, że zacisnął mocno pięści, aż
do tego stopnia, że zbielały mu, poranione knykcie. Dziewczyna już wcześniej chciała
zapytać, co mu się stało dostrzegając ranę na jego skroni, ale wiedziała, jaką
otrzyma odpowiedź. Jak zwykle nakazałby jej pilnować własnego nosa i się nie
interesować. Zawsze to robił. Odsuwał ją od siebie, odsuwał od siebie
zapatrzoną w niego ich młodszą siostrę. Zayn był ich bratem, ale tak na dobrą
sprawę nic o nim nie wiedziały. Znikał na całe dnie, zajmował się własnymi
sprawami, niemniej jednak w przeciwieństwie do ich matki potrafił się nimi
zaopiekować i zadbać o to, żeby miały wszystko to, co tylko było im potrzebne.
On jednak nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebna była im jego obecność.
Najwyraźniej wychodził z założenia, że skoro on nikogo nie potrzebuje, to jego
siostry również. Mimo tego, Waliyha nigdy nie wyprowadzała go z tego błędnego
myślenia. Najprawdopodobniej dlatego, że nie było ku temu okazji. Rzadko kiedy
tak naprawdę ze sobą rozmawiali, a co dopiero tu mówić o szczerej rozmowie o
czyichkolwiek odczuciach.
Zaynowi natomiast nie spodobała się odpowiedź
siostry. Nie była ona bowiem taka, jakiej oczekiwał, ponieważ to ani trochę nie
rozjaśniło mu sytuacji, a tożsamość tego, który go szukał, wciąż była jedną
wielką niewiadomą, co doprowadzało go do furii.
- Jak się nazywa?! - wycedził, tracąc cierpliwość.
- Nie mam pojęcia, nie przedstawił się -
dziewczyna potrząsnęła głową, a Zayn, zacisnąwszy zęby, wyszedł z salonu omal
nie potrącając stojąca w progu Safę, która wpatrywała się zdezorientowana, w
wymijającego ją, rozzłoszczonego brata.
Głośna muzyka dosłownie wwiercała się w uszy
Zayna, który przeciskał się między spoconymi imprezowiczami w zatłoczonym
klubie. Wzrokiem skanował otoczenie w poszukiwaniu kumpla, ale przed oczami
przewijały mu się tylko twarze osób, które kojarzył jeszcze ze szkoły, innych
imprez, na których bywał, lub które kupowały od niego towar. Jednak żadna z
tych twarzy nie była wystarczająco ciekawa, by zatrzymać na niej swój wzrok.
Może za wyjątkiem pewnej blondynki, ale tak na dobrą sprawę, uwagę skupiał
raczej jej biust i wypięty tyłek ukazujący się spod przykrótkiej sukienki, aniżeli
twarz pokryta grupą warstwą, rozmazującego się makijażu. Nieco zdegustowany
odwrócił w końcu swoje spojrzenie i ruszył dalej, zauważając Harry'ego po
drugiej stronie sali. Ten dojrzał go dopiero po chwili, a wówczas na jego
twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, który spotkał się z ponurą miną Malika,
co nie było dla niego wielkim zaskoczeniem. Przez telefon brzmiał na wyraźnie
wkurzonego i Harry podejrzewał, że to nie tylko ze względu na przykry pobyt w
areszcie przez całą noc. Gdy Zayn dotarł do niego, wspólnie udali się w stronę
tylnego wyjścia z klubu, nieco cichszego i mniej obleganego przez
imprezowiczów, mijając po drodze chłopaka, który miał zamiar zaczepić Zayna,
lecz Malik, dostrzegłszy to, wymownym gestem kazał mu tego nie robić, więc ten pośpiesznie
się wycofał. Ci, co go znali, wiedzieli, że raczej nie należy z nim zadzierać.
Malik był niczym dzikie zwierzę, które, rozjuszone, atakowało z ogromną siłą.
Dodatkowo, gdy tylko chciał, potrafił komuś utrudnić życie na tysiące sposobów,
niekoniecznie używając do tego pięści, choć to zdecydowanie było najłatwiejszym
ze sposobów. Nie mógł nic na to poradzić, że czasami go ponosiło. A czasem
trzeba było po prostu pokazać komuś, gdzie jest jego miejsce. Jakiś porządek
musiał istnieć w chaotycznym życiu Malika.
- Masz - Harry wcisnął w dłoń Zayna woreczek z
białym proszkiem, rozglądając się nerwowo, nie chcąc zostać przyłapanym. Zayn
zaś spojrzał kątem oka na ochroniarza stojącego przy drzwiach i kiwnął na niego
głową. Znał go z czasów, gdy Gandy był głównym dilerem w mieście, a dzięki temu
teraz on mógł korzystać z tych znajomości. Wystarczyło odpalić piętnaście
procent z zarobku z tego klubu i sprawa była załatwiona. Swobodnie mógł
handlować bez obawy, że zaraz go zgarną i wezwą policję. Z resztą, ten klub nie
słynął z restrykcyjnych zasad. Wpuszczali niemal każdego, kto nie wyglądał na
mniej niż szesnaście lat, często sprzedawano alkohol osobom poniżej
dwudziestego pierwszego roku życia, bójki i awantury były częste, w tylko
nielicznych przypadkach interweniowała ochrona. Kręciła się tam masa
podejrzanych typków i nikt nie zwracał na to uwagi. Pełna samowolka. Było to
zatem idealne miejsce dla tych, którzy mieli około osiemnastu lat, a nie
zostali wpuszczeni do przyzwoitych klubów, gdzie bawią się tylko ludzie powyżej
dwudziestego pierwszego roku życia, a
także doskonałe miejsce, w którym można było dostać w pysk za krzywe
spojrzenie i narobić sobie masy kłopotów stojąc po prostu zbyt blisko
nieodpowiedniej osoby. Przy tym wszystkim narkotyki w tym miejscu sprzedawały
się niemal jak świeże bułeczki. Tutaj nikt się niczym nie przejmował. Liczyła
się dobra, niekiedy ryzykowna i niebezpieczna zabawa, doprawiona wrażeniami po
zażyciu koki lub ecstasy. I o ile Zayn czuł się tu dość swobodnie, to Harry
jednak wciąż miał obiekcje, co tego, by przestać się ukrywać z towarem.
Malik wsunął woreczek do wewnętrznej kieszeni
skórzanego bezrękawnika, po czym wyciągnął rękę po kolejne, powoli zapełniając
nimi resztę kieszonek. Kiedy skończył, uniósł głowę i prześledził tłum szukając
chłopaka, który wcześniej usiłował z nim pogadać, po czym machnął na niego
ręką. Nie musiał długo czekać. Szatyn w mgnieniu oka pojawił się tuż przed nim,
od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Ostatnim razem płaciłem mniej za Ectasy- mruknął
chłopak, opierając ręce na biodrach, po usłyszeniu kwoty, jaką miał zapłacić za
towar.
- Takie czasy - Zayn wzruszył obojętnie ramionami.
- Bierz albo spadaj, nie mam całego wieczoru, żeby dyskutować na temat cen -
wywrócił oczami, a szatyn sięgnął po portfel, wręczając mu następnie kilka
banknotów. Brunet zwinął je w palcach, gdy klient oddalił się wraz z
zakupionymi pigułkami. Rzucił okiem na stojącego obok Harry'ego i wysunął rękę
z pieniędzmi w jego stronę.
- Bierz. Będę ci zwracał za kaucję - rzekł, ale
Styles potrząsnął odmownie głową.
- Nie musisz...- zaczął, ale nawet nie skończył,
ponieważ Zayn już zabrał rękę z pieniędzmi, chowając je do swojego portfela.
Skoro nie chciał, to on zdecydowanie nie zamierzał wciskać mu pieniędzy, które
na pewno na coś mu się przydadzą.
- No to nie - odparł i w tym samym momencie
usłyszał głos nadchodzącego Tomlinsona, który z wielkim uśmiechem na twarzy
przybił piątkę Stylesowi, na powitanie, a chwilę później spotkał się z
zaciśniętą pięścią Zayna, wbitą w jego brzuch. Louis zgiął się w pół i jęknął
przeciągle, podczas gdy jego twarz wykrzywił grymas bólu. Właściwie mógł się
tego spodziewać po tym jak postanowił zostawić Zayna w areszcie, aczkolwiek
bynajmniej nie był gotowy na taki ruch z jego strony.
- Pogrzało cię?! - wykrzyknął, po czym puścił
wiązankę przekleństw pod adresem Malika.
- Nie bardziej niż ciebie, palancie - prychnął. -
Spędzenie nocy w areszcie nie było ani trochę zabawne.
- Faktycznie, brakowało pryszniców z zapasem
mydła.
- Ja pierdolę, jeszcze chwila, a będziesz zbierał
swoje zęby z podłogi - fuknął z niezadowoleniem po usłyszeniu niestosownego
komentarza swojego kumpla.
- Wrzuć na luz. Drażliwy jak baba w czasie okresu
- bąknął Louis, zwracając uwagę na poirytowanie Zayna, wybiegające o dziwo
ponad normę, co zdecydowanie sugerowało, że coś szło nie po jego myśli.
- Co się stało, Zayn? - zapytał Harry, marszcząc
czoło, przyglądając się kumplowi z dozą niepewności.
- Waliyha mi powiedziała, że wczoraj jakiś koleś
przyszedł do nas do domu i mnie szukał.
- Co za koleś?
- Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, ale jeżeli to
był któryś z klientów, to naprawdę nie mam nic przeciwko obiciu komuś
zakichanej mordy. Jakim prawem w ogóle zap...-zaciął się, zobaczywszy w tłumie
znajomą sylwetkę. Zmrużył z wściekłości oczy i zerknął na swoich kumpli,
wskazując ręką w stronę chłopaka, który właśnie dostał pieniądze od mięśniaka w
mokrym od potu podkoszulku, który zwykle kupował od niego dragi. - Co do
cholery ten bogaty gnojek tutaj robi? - tego dnia jego cierpliwość została
wyjątkowo wystawiona na próbę. A widok Liama Payne'a na jego terenie jeszcze
bardziej go rozsierdziła. Dosłownie gotowało się w nim od środka, a w momencie,
gdy Payne posłał mu bezczelny uśmieszek, miał ogromną ochotę zedrzeć go z tej
jego przeklętej buźki i porządnie ją pokiereszować. Już ruszył gwałtownie w
jego stronę, ale Styles zagrodził mu drogę, kładąc dłoń na jego barku i
powstrzymując przed wykonaniem kolejnego ruchu. Harry rzadko kiedy używał siły,
by się z kimś rozprawić. Uważał, że są zdecydowanie lepsze metody i przeważnie
się do nich uciekał, często też powstrzymując Zayna przed posłaniem kogoś do
szpitala.
- Zayn, opanuj się. Dopiero co wyciągałem cię z
aresztu. Nie ma sensu znowu tam trafiać przez tego frajera. On może ci zaszkodzić.
- Gówno mnie to interesuje. Nie będę tolerował
tego, że sprzedaje tutaj swój towar. Niech się buja po tych swoich
snobistycznych lokalach, ale od tego miejsca lepiej, żeby się trzymał z daleka.
- Wiesz Zayn, że jego tatusiek, może ci narobić
niezłych kłopotów. A wtedy faktycznie wspólny prysznic z kolegami z paki może
być dość zabawny biorąc pod uwagę brak innych rozrywek - Louis rzucił w żartach
z typowym, złośliwym uśmiechem, który szybko zniknął z jego twarzy, kiedy
poczuł kolejne uderzenie z pięści prosto w brzuch. - Kurwa, znowu?
- Mam dość twojego chorego poczucia humoru! Może
więc z łaski swojej się zamknij - syknął przez zaciśnięte zęby, strząsając rękę
zaniepokojonego Harry'ego, za którego plecami pojawił się wciąż szczerzący
zęby, Payne.
- Ooo, Styles się tobą zajmuje Malik? Jakie to
miłe, że udziela się charytatywnie - odezwał się z wręcz wybitnym zadowoleniem
z siebie. Harry odwrócił się w jego stronę i przeszył go piorunującym
spojrzeniem. Liam Payne był denerwujący pod wieloma względami, ale najbardziej
dawało się we znaki jego przerośnięte ego oraz bezczelność osiągająca najwyższy
szczyt. Tym razem Styles do listy negatywnych cech Payne'a mógł dopisać
wpychanie się w miejsca, w których go nie chcą, a tu jak najbardziej nie był
szczególnie mile widziany, a zwłaszcza przez Malika, który wyglądał jakby miał
zaraz roznieść połowę klubu. Po usłyszanym komentarzu napiął mięśnie i
wyminąwszy Harry'ego, natarł na Liama. Chwycił go za koszulkę i przyszpilił
mocno do ściany. Nie zamierzał się z nim patyczkować. Nie leżało to w jego
naturze. Zanim jednak zdążył wymierzyć mu cios prosto w szczękę Styles
gwałtownie zatrzymał jego rękę, po czym usiłował oddzielić tą dwójkę od siebie,
co nie należało do najłatwiejszych zadań, tym bardziej, że był w tym osamotniony.
Louis jak gdyby nigdy nic obserwował tyłek pogrążonej w wyzywającym tańcu
rudowłosej dziewczyny, która co chwila ocierała się o krocze swojego partnera.
To wyraźnie było znacznie ciekawsze niż powstrzymanie kumpla od rozkwaszenia
komuś twarzy.
- Tomlinson, baranie, może byś mi pomógł? -
zwrócił się do niego poirytowany Harry.
- Niech on lepiej zostanie tam gdzie jest -
odezwał się Zayn, dysząc ciężko z wściekłości. Louis z kolei rozłożył bezradnie
ręce, posyłając Harry'emu spojrzenie mówiące, że nic nie zdziała, ale nie
wykazywał szczególnego żalu z takiego obrotu sprawy. Bycie biernym obserwatorem
zdarzeń wyjątkowo mu pasowało, a już zwłaszcza dlatego, że mógł się swobodnie
przemknąć i wtopić się w tłum imprezowiczów, porywając trunek z ręki jakiegoś
kolesia, który właśnie chwiejnym krokiem odszedł od baru. Styles prychnął pod
nosem wyklinając Lou na milion sposobów i używając do tego całej swojej siły
odepchnął Zayna, gniewnie wpatrującego się w Payne'a. Przez moment na twarzy
Liama malował się strach, ale w momencie, gdy Malik znalazł się w stosownej
odległości od niego, jego usta wygięły się w tym samym, szelmowskim uśmiechu,
zupełnie, jakby to wszystko było jakąś grą, a nie nieprzyjemną rzeczywistością.
- No co, taki z ciebie chojrak? Boisz się, że
znowu cię zapuszkują? - prowokował, czerpiąc radość ze złości Malika. Był jak
te dzieciaki, które zabierały innym cukierki i drażniły się z nimi, śmiejąc im
się prosto w twarz i pożerając łakocie na ich oczach. Zayn był niemal pewny, że
tak się właśnie przedstawiały relacje z innymi dziećmi we wczesnej młodości
Payne'a, bo to wyjaśniałoby jego teraźniejsze zachowania.
- Ty chyba naprawdę chcesz oberwać - Zayn bardzo
chętnie spełniłby jego oczekiwania, gdyby nie wciąż powstrzymujący go przed
wymierzeniem ciosu Harry. - Wypieprzaj bawić się na swoim podwórku, a nie
plączesz się tu jeszcze pod nogami, śmieciu.
- Mnie tu się bardzo podoba. Ani myślę rezygnować
z takiego łatwego zarobku
- To masz wybity problem, bo nie mam najmniejszej
ochoty widzieć tu twojej parszywej gęby. I odpierdziel się od moich klientów,
bo któregoś dnia możesz się nie poznać w lustrze. – zagroził Zayn, nie
zamierzając tolerować jego obecności na swoim terenie, co psuło mu interesy.
- Już się boję takiej cioty jak ty, Malik. Możesz
mi co najwyżej naskoczyć - bąknął wyzywająco, najwyraźniej nic nie robiąc sobie
z jego gróźb.
- Taki żeś cwany, bo ojciec każdą sprawę załatwia
za ciebie.
- Ja przynajmniej mam ojca, który nie zostawił
mnie jak kawałek gówna - stwierdził z dziką satysfakcją, widząc gniew
przeciwnika przejawiający się w niemal każdym napiętym mięśniu i ostrym niczym sztylet spojrzeniu, które gdyby tylko
miało taką moc, z pewnością by zabiło. Nie znosił, gdy ktoś wywlekał jego
sprawy, zwłaszcza ktoś taki jak Payne.
Harry natomiast niewiele myśląc zacisnął mocno
pięść i wziąwszy zamach, uderzył Payne'a prosto w nos. Chłopak poleciał do
tyłu, by znów zetknąć się z twardą ścianą klubu. Chwycił się za nos, z którego
strumieniem lała się szkarłatna krew, klnąc przy tym jak szewc. Styles skrzywił
się i potrząsnął ręką, sycząc cicho, ponieważ i dla niego okazało się to nieco
bolesne doświadczenie.
- No co? - wzruszył ramionami, widząc zaskoczone
spojrzenie Malika. - Wkurwił mnie - to powiedziawszy, szturchnął lekko kumpla w
ramię, a następnie zostawili wygrażającego się im Payne'a, przechodząc na drugą
stronę lokalu.
***
No to mamy rozdział drugi. Mam nadzieję, że choć trochę się spodobał, jakby co, proszę, dajce znać, to wiele dla mnie znaczy :>.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będę niezwykle wdzięczna, jeśli pozostawisz po sobie komentarz. To wiele dla mnie znaczy.