niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział II

Im dłużej przebywał w areszcie, w tym większą wpadał wściekłość. Spędzenie nocy w ciasnej celi zdecydowanie nie było jego szczytem marzeń. Niecierpliwił się, wciąż kręcąc się i wiercąc, co chwila wstając z miejsca i ze zdenerwowaniem przechadzając się w tę i z powrotem. Był w choć na tyle dobrej sytuacji, że wiedział, że zaraz zostanie stamtąd wyciągnięty. Jednakże w obliczu przesiedzenia w areszcie całej nocy nie było to szczególnie pocieszające, bo bardziej przejmował się tym, co jest teraz, aniżeli tym, co będzie. Patrząc na to właśnie w taki sposób, nie było dziwne, że Zayn miał ogromną ochotę przywalić komuś w twarz. W uspokojeniu nie pomagał mu również fakt, że ten typek, który solidnie od niego oberwał, postanowił wnieść oskarżenie, myśląc, że mu to pomoże. Zayn miał zamiar zadbać o to, aby wcale tak nie było.
- Malik, wychodzisz! - odezwał się jeden ze strażników, trzymający w ręce brzęczący pęk kluczy. Wybrał jeden z nich i otworzył nim celę. Zayn natychmiast zerwał się z miejsca i posyłając niezadowolone spojrzenie strażnikowi, wyminął go i żwawym krokiem ruszył wzdłuż korytarza. Na jego końcu dostrzegł dobrze znaną sobie sylwetkę zielonookiego chłopaka o opadających mu na oczy lokach, który to odgarnął je szybkim ruchem ręki i uśmiechnął się do zmierzającego w jego stronę Zayna.
- Jak tylko spotkam Tomlinsona nakopię mu do dupy! - warknął Malik, zatrzymując się tuż przy boku Harry'ego, który pokręcił głową ze zrezygnowaniem, klepiąc go po plecach w przyjacielskim geście.
- Też się cieszę, że cię widzę, Zayn - mruknął, kierując się razem z kumplem po jego zatrzymane przez policję rzeczy. Zayn zerknął na niego i wywrócił oczami, lecz po chwili westchnął cicho, posyłając jeszcze groźne spojrzenie mężczyźnie zza biurka, który oddał mu jego własność.
- Dzięki Harry, jeśli miałbym spędzić choć godzinę dłużej w tej pieprzonej celi, to chyba bym ześwirował - powiedział w końcu, popychając mocno drzwi i wychodząc na zewnątrz, gdzie powitał go od razu rześki powiew wiatru, a promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jego twarz. - A za to, że tak długo musiałem tam siedzieć ten kretyn z pewnością oberwie - dorzucił jeszcze z wyraźnym poirytowaniem.
- Co tym razem wymyślił?
- Stwierdził, że nie ma po mnie czym przyjechać, no chyba, że będzie mógł wziąć mój samochód. Jego kompletnie popierdoliło! - powiedział z oburzeniem, nie mogąc już utrzymać wzburzonych emocji na wodzy. Jego samochód był istną świętością i nie wyobrażał sobie tego, by ktoś inny mógł go prowadzić. Według niego to było tak, jakby pozwolić kumplowi przelecieć swoją dziewczynę, a to było absolutnie niedopuszczalne. Niektórzy twierdzili, że więcej czułości i troski przejawia względem własnego auta, aniżeli jakiejkolwiek innej żywej istoty. Poniekąd było w tym trochę racji. Zayn bowiem nie był człowiekiem łatwym w obyciu i często, mogłoby się wydawać, że jakiekolwiek uczucia w jego przypadku są zupełną abstrakcją. O tym, że jednak je posiada można właśnie się przekonać obserwując go, gdy zajmuje się własnym autem, traktując je z nabożną wręcz czcią. Harry zaś uważał, że gdyby śluby z przedmiotami były legalne, Zayn najpewniej byłby pierwszym, który poleciałby do urzędu stanu cywilnego, poślubić swoje ukochane Audi, oczywiście przy pominięciu faktu, że Malik do ślubów miał nieszczególnie dobry stosunek uważając je za kompletnie niepotrzebne. Ale pewnie dla swojego auta zmieniłby poglądy w tym temacie.
Chłopak wcisnął ręce w kieszenie spodni rozglądając się po parkingu przed posterunkiem policji, po czym spojrzał na przyjaciela. - Czym przyjechałeś? - zapytał, podążając wzrokiem w kierunku wskazanym przez Harry'ego. Na parkingu stał stary pickup z odchodzącym, czerwonym lakierem, który lata świetności miał chyba ponad trzydzieści lat temu. - To coś jeszcze jeździ? - zapytał z powątpiewaniem, na co Harry posłał mu krzywe spojrzenie i skierował swoje kroki w stronę auta.
- Nie marudź, tylko wsiadaj. Jak chciałeś odrobinę więcej luksusu, to trzeba było pozwolić Lou zabrać twój samochód - stwierdził, co brunet skomentował głośnym prychnięciem.
- Ani mi się śni - odparł i mocno szarpnął skrzypiące drzwiczki. Jego twarz wykrzywił grymas niezadowolenia, ale pozwolił sobie tego nie komentować, a następnie wsiadł na miejsce pasażera. Czuł się na nim stosunkowo dziwnie, przyzwyczajony do siadania za kierownicą własnego samochodu. - Czyj to złom?
- Pożyczyłem od znajomego - Harry wzruszył ramionami, nie wdając się w szczegóły. Przekręcił klucz w stacyjce i szybko opuścił parking przed posterunkiem policji, wyjeżdżając prosto rozklekotanym pojazdem na główną ulicę. Malik automatycznie chwycił za klamkę od drzwiczek samochodu, wywołując rozbawienie przyjaciela. - Zayn, ten samochód przetrwał podróż do LA i z powrotem, więc z pewnością wytrzyma jeszcze ten przejazd - powiedział, zerkając na niego kątem oka. - Nie zachowuj się jak baba - dorzucił, rozjuszając go jeszcze bardziej.
- Masz szczęście, że w tej chwili prowadzisz, bo wyleciałbyś na zbity pysk - burknął Zayn, próbując się rozsiąść wygodnie na siedzeniu, co raczej, w jego mniemaniu, graniczyło z cudem. Posiadanie eleganckiego, wygodnego auta wyraźnie zrobiło z niego samochodowego snoba.- To w takim razie, jeżeli ten grat się nie rozleci, zmień bieg, dodaj gazu, włącz kierunkowskaz i zjedź ostrożnie na lewy pas, a potem wyprzedź tego kretyna przed nami – polecił z powagą, wzbudzając w kumplu wyjątkową irytację.
- Niech cię szlag trafi Malik, wiem jak się prowadzi, nie musisz mi mówić – wycedził, zaciskając mocno palce na kierownicy.
- Chciałbym ci przypomnieć, że egzamin zdałeś dopiero za trzecim razem. Nie dziw się, że nie ufam ci w kwestii prowadzenia samochodu, zwłaszcza, gdy ja w nim siedzę.
- Dzięki za wsparcie - bąknął pod nosem, wyprzedzając granatowego sedana według rady siedzącego obok Malika. Czasem potrafił być istnym wrzodem na dupie, chociaż Harry zdążył się przyzwyczaić do jego humorków, które mimo wszystko dzielnie znosił już od dłuższego czasu.
- A kim ja do cholery jestem, twoją matką, żeby cię wspierać? - syknął ostro, na co Styles wykręcił oczami. Nie miał zamiaru dłużej dyskutować, bo często rozmowa z poirytowanym Zaynem wyglądała jak pogawędka ze ścianą. Można było do niego mówić i mówić, a do niego nic nie docierało, bo wiedział swoje. Był stanowczo zbyt uparty i rozpierała go zbyt wielka duma, by przyznać się do popełnionego błędu, co stawało się niekiedy okropnie uciążliwe i zdecydowanie utrudniało kontakty z nim. Mimo wszystko Harry'emu nie przeszło nawet przez myśl, by pozostawić swojego przyjaciela, niezależnie od tego jak bardzo potrafił działać mu na nerwy.
- Podrzuć mnie pod Duke's Bar, muszę wziąć stamtąd samochód - rzucił, mając ogromną nadzieję, że z jego autem wszystko było w porządku i nikt nie wpadł na głupi pomysł, by zarysować jego lśniącą karoserię. - Przywiozłeś ten towar z LA? - zapytał jeszcze po chwili milczenia. Styles pokiwał zamaszyście głową.- Tyle ile ci kazałem?
- Tak, dokładnie tyle. Zapłaciłem tylko trochę więcej niż ostatnim razem.
- Znowu podnieśli cenę? - mruknął z niezadowoleniem. - Co tym razem?
- Koka. Dwa transporty z Kolumbii miały problem na granicy. Gliny przejęły towar.
- Kurwa - warknął Zayn, uderzając ręką w deskę rozdzielczą. Naprawdę nienawidził gdy coś szło nie po jego myśli.
- Wyluzuj - spojrzał na niego i wyciągnął rękę w stronę kumpla, ale gdzieś w połowie się rozmyślił i znów zacisnął ją na kierownicy.- Wynegocjowałem z Gandym dobrą cenę. Mówił, że to tylko przez wzgląd na waszą znajomość.
- Przynajmniej na coś się to przydaje - wymamrotał pod nosem, ale na tyle głośno, by Harry mógł go usłyszeć. Znajomości zdecydowanie się opłacały. A znajomość z Gandym była dla Zayna jak żyła złota. Gandy w prawdzie był kawałem dupka, ale Malik wiele mu zawdzięczał, zarówno kiedy ten jeszcze mieszkał w San Clemente jak i potem, gdy wyniósł się do Los Angeles.
Harry w końcu przystanął nieopodal baru, a Zayn szybko wyskoczył z wozu, złośliwie zatrzaskując mocno drzwi, ale gdy okazało się, że pickup wciąż stał w jednym kawałku, prychnął zawiedziony.
- To widzimy się wieczorem. Przynieś towar, dobra? I znajdź mi Tuckera - Styles uniósł kciuk na znak zgody i dodawszy gazu, ruszył przed siebie. Zayn z kolei odwrócił się i pewnym krokiem skierował się w stronę widocznego z tej odległości samochodu. Kiedy tylko znalazł się w jego pobliżu, pogładził delikatnie dłonią jego maskę i obrzucił spojrzeniem, sprawdzając, czy nie przybyła mu aby jakaś rysa, ale stwierdziwszy, że z samochodem wszystko jest w najlepszym porządku, odetchnął z ulgą. Wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki, a następnie otworzywszy drzwi, zajął miejsce na obitym skórą siedzeniu. Odpalił samochód i zacisnął palce na kierownicy, wdychając z zadowoleniem zapach skórzanej tapicerki. Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze w uśmiechu, gdy silnik pod maską czarnego Audi zawarczał, a samochód wystrzelił do przodu. To auto było dla niego ważne pod wieloma względami. To nie była tylko zwykła maszyna. Symbolizowała to, do czego od dawna dążył. Do niezależności. Nie tylko finansowej, osiągniętej może w niekoniecznie odpowiedni sposób, ale także do niezależności od innych ludzi. To auto było jego pierwszym spełnionym marzeniem i miał szczerą nadzieję, że nie ostatnim. Było nowym początkiem i dlatego tak wiele dla niego znaczyło. Niektórzy mówili, że ma obsesję na jego punkcie, on postrzegał to zgoła inaczej. Zapewne gdyby byli w jego skórze zachowywaliby się w dokładnie takim sam sposób.
Po przejechaniu paru przecznic w końcu dotarł na miejsce. Zaparkował wóz w starej szopie służącej za garaż, po czym, tuż przed wyjściem, otworzył schowek i chwycił w pośpiechu klucze od domu, którymi to chwilę później otworzył drzwi i wszedł do środka. Już w korytarzu słyszał ciche odgłosy telewizora dobiegające z salonu, do którego natychmiast skierował swoje kroki. Na kanapie siedziała jego młodsza siostra. Ciemnowłosa dziewczyna odwróciła głowę w momencie, gdy podłoga zaskrzypiała pod naporem ciała Zayna. Po wyrazie jej twarzy dało się rozpoznać, że nie była zadowolona, acz zarazem w jej oczach widoczny był cień ulgi. Z reguły to Zayn był tym, który witał swoją piętnastoletnią siostrę tego typu spojrzeniem i gniewnie nakazując się tłumaczyć za każdym razem, gdy tylko przychodziła późno do domu. Może i nie był bratem roku, niemniej jednak dbał o swoją rodzinę i nie chciał, aby jego siostrom stało się coś złego. Martwił się o nie, choć zwykle okazywał to w niezbyt dobry sposób. Dziewczyna przekrzywiła głowę, wpatrując się w brata wyczekująco, na co Zayn posłał jej pełne niezrozumienia spojrzenie.
- No co?
- Gdzie byłeś? - Waliyha zmrużyła oczy, zwracając się do niego oskarżycielskim tonem, jakiego nie powstydziłaby się żadna matka.
- Nie interesuj się - burknął, wymijając kanapę z rozzłoszczoną Waliyhą, która chwilę później cisnęła w niego poduszką. Zayn jednak złapał ją zanim zdążyła się z nim zetknąć, po czym odrzucił poduszkę w stronę siostry, która nie miała aż takiego refleksu jak on, czego efektem było idealne trafienie Zayna w jej twarz.
- Safaa się martwiła, kretynie - powiedziała z wyrzutem, wściekła chwytając poduszkę i odkładając ją na bok. - Mogłeś chociaż napisać, że nie wrócisz na noc.
- Nigdy jakoś nie było z tym problemu.
- Bo nigdy nie było tak, że zapadałeś się pod ziemię na prawie dwadzieścia cztery godziny i nie było z tobą żadnego kontaktu - Zayn wymacał dłonią kieszenie spodni i wyciągnął telefon. Włączył go i następnie jego oczom ukazały się smsy i nieodebrane połączenia. Waliyha dzwoniła aż pięć razy i wysłała trzy wiadomości tekstowe.
- A co było tak pilnego, że potrzebowałaś się ze mną skontaktować? - zapytał i zmarszczył brwi, spoglądając zaciekawiony na siostrę i drapiąc się delikatnie po skroni, w której dziewczyna na dłużej utkwiła swoje spojrzenie, zaniepokojona jego widoczną raną.
- Jakiś gość cię szukał - odparła, na co Zaynowi zrzedła mina. Zacisnął mocno palce na telefonie, który potem wsunął z powrotem do kieszeni. To, że ktoś go szukał w jego własnym domu i nie był to ktoś znajomy jego siostrze, nieco go niepokoiło.
- Jaki gość?
- No nie wiem, taki wysoki, opalony brunet.
- Cholera, nie możesz być bardziej precyzyjna? - warknął wkurzony, zastanawiając się, kto go mógł szukać. Któryś z klientów? Mało prawdopodobne. Wiedzieli, że po czymś takim mieliby u niego przechlapane. Kto zatem mógłby być na tyle bezczelny, by w ogóle wejść na teren tej posesji i go tu szukać? Jego złość pogłębiała się z minuty na minutę.
- Był szczupły, ale umięśniony - dorzuciła nieco niepewnie, widząc, że jej brat został wytrącony z równowagi tą informacją o niezapowiedzianej wizycie nieznajomego. Zauważyła, że zacisnął mocno pięści, aż do tego stopnia, że zbielały mu, poranione knykcie. Dziewczyna już wcześniej chciała zapytać, co mu się stało dostrzegając ranę na jego skroni, ale wiedziała, jaką otrzyma odpowiedź. Jak zwykle nakazałby jej pilnować własnego nosa i się nie interesować. Zawsze to robił. Odsuwał ją od siebie, odsuwał od siebie zapatrzoną w niego ich młodszą siostrę. Zayn był ich bratem, ale tak na dobrą sprawę nic o nim nie wiedziały. Znikał na całe dnie, zajmował się własnymi sprawami, niemniej jednak w przeciwieństwie do ich matki potrafił się nimi zaopiekować i zadbać o to, żeby miały wszystko to, co tylko było im potrzebne. On jednak nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo potrzebna była im jego obecność. Najwyraźniej wychodził z założenia, że skoro on nikogo nie potrzebuje, to jego siostry również. Mimo tego, Waliyha nigdy nie wyprowadzała go z tego błędnego myślenia. Najprawdopodobniej dlatego, że nie było ku temu okazji. Rzadko kiedy tak naprawdę ze sobą rozmawiali, a co dopiero tu mówić o szczerej rozmowie o czyichkolwiek odczuciach.
Zaynowi natomiast nie spodobała się odpowiedź siostry. Nie była ona bowiem taka, jakiej oczekiwał, ponieważ to ani trochę nie rozjaśniło mu sytuacji, a tożsamość tego, który go szukał, wciąż była jedną wielką niewiadomą, co doprowadzało go do furii.
- Jak się nazywa?! - wycedził, tracąc cierpliwość.
- Nie mam pojęcia, nie przedstawił się - dziewczyna potrząsnęła głową, a Zayn, zacisnąwszy zęby, wyszedł z salonu omal nie potrącając stojąca w progu Safę, która wpatrywała się zdezorientowana, w wymijającego ją, rozzłoszczonego brata.


Głośna muzyka dosłownie wwiercała się w uszy Zayna, który przeciskał się między spoconymi imprezowiczami w zatłoczonym klubie. Wzrokiem skanował otoczenie w poszukiwaniu kumpla, ale przed oczami przewijały mu się tylko twarze osób, które kojarzył jeszcze ze szkoły, innych imprez, na których bywał, lub które kupowały od niego towar. Jednak żadna z tych twarzy nie była wystarczająco ciekawa, by zatrzymać na niej swój wzrok. Może za wyjątkiem pewnej blondynki, ale tak na dobrą sprawę, uwagę skupiał raczej jej biust i wypięty tyłek ukazujący się spod przykrótkiej sukienki, aniżeli twarz pokryta grupą warstwą, rozmazującego się makijażu. Nieco zdegustowany odwrócił w końcu swoje spojrzenie i ruszył dalej, zauważając Harry'ego po drugiej stronie sali. Ten dojrzał go dopiero po chwili, a wówczas na jego twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech, który spotkał się z ponurą miną Malika, co nie było dla niego wielkim zaskoczeniem. Przez telefon brzmiał na wyraźnie wkurzonego i Harry podejrzewał, że to nie tylko ze względu na przykry pobyt w areszcie przez całą noc. Gdy Zayn dotarł do niego, wspólnie udali się w stronę tylnego wyjścia z klubu, nieco cichszego i mniej obleganego przez imprezowiczów, mijając po drodze chłopaka, który miał zamiar zaczepić Zayna, lecz Malik, dostrzegłszy to, wymownym gestem kazał mu tego nie robić, więc ten pośpiesznie się wycofał. Ci, co go znali, wiedzieli, że raczej nie należy z nim zadzierać. Malik był niczym dzikie zwierzę, które, rozjuszone, atakowało z ogromną siłą. Dodatkowo, gdy tylko chciał, potrafił komuś utrudnić życie na tysiące sposobów, niekoniecznie używając do tego pięści, choć to zdecydowanie było najłatwiejszym ze sposobów. Nie mógł nic na to poradzić, że czasami go ponosiło. A czasem trzeba było po prostu pokazać komuś, gdzie jest jego miejsce. Jakiś porządek musiał istnieć w chaotycznym życiu Malika.
- Masz - Harry wcisnął w dłoń Zayna woreczek z białym proszkiem, rozglądając się nerwowo, nie chcąc zostać przyłapanym. Zayn zaś spojrzał kątem oka na ochroniarza stojącego przy drzwiach i kiwnął na niego głową. Znał go z czasów, gdy Gandy był głównym dilerem w mieście, a dzięki temu teraz on mógł korzystać z tych znajomości. Wystarczyło odpalić piętnaście procent z zarobku z tego klubu i sprawa była załatwiona. Swobodnie mógł handlować bez obawy, że zaraz go zgarną i wezwą policję. Z resztą, ten klub nie słynął z restrykcyjnych zasad. Wpuszczali niemal każdego, kto nie wyglądał na mniej niż szesnaście lat, często sprzedawano alkohol osobom poniżej dwudziestego pierwszego roku życia, bójki i awantury były częste, w tylko nielicznych przypadkach interweniowała ochrona. Kręciła się tam masa podejrzanych typków i nikt nie zwracał na to uwagi. Pełna samowolka. Było to zatem idealne miejsce dla tych, którzy mieli około osiemnastu lat, a nie zostali wpuszczeni do przyzwoitych klubów, gdzie bawią się tylko ludzie powyżej dwudziestego pierwszego roku życia, a  także doskonałe miejsce, w którym można było dostać w pysk za krzywe spojrzenie i narobić sobie masy kłopotów stojąc po prostu zbyt blisko nieodpowiedniej osoby. Przy tym wszystkim narkotyki w tym miejscu sprzedawały się niemal jak świeże bułeczki. Tutaj nikt się niczym nie przejmował. Liczyła się dobra, niekiedy ryzykowna i niebezpieczna zabawa, doprawiona wrażeniami po zażyciu koki lub ecstasy. I o ile Zayn czuł się tu dość swobodnie, to Harry jednak wciąż miał obiekcje, co tego, by przestać się ukrywać z towarem.
Malik wsunął woreczek do wewnętrznej kieszeni skórzanego bezrękawnika, po czym wyciągnął rękę po kolejne, powoli zapełniając nimi resztę kieszonek. Kiedy skończył, uniósł głowę i prześledził tłum szukając chłopaka, który wcześniej usiłował z nim pogadać, po czym machnął na niego ręką. Nie musiał długo czekać. Szatyn w mgnieniu oka pojawił się tuż przed nim, od razu przechodząc do sedna sprawy.
- Ostatnim razem płaciłem mniej za Ectasy- mruknął chłopak, opierając ręce na biodrach, po usłyszeniu kwoty, jaką miał zapłacić za towar.
- Takie czasy - Zayn wzruszył obojętnie ramionami. - Bierz albo spadaj, nie mam całego wieczoru, żeby dyskutować na temat cen - wywrócił oczami, a szatyn sięgnął po portfel, wręczając mu następnie kilka banknotów. Brunet zwinął je w palcach, gdy klient oddalił się wraz z zakupionymi pigułkami. Rzucił okiem na stojącego obok Harry'ego i wysunął rękę z pieniędzmi w jego stronę.
- Bierz. Będę ci zwracał za kaucję - rzekł, ale Styles potrząsnął odmownie głową.
- Nie musisz...- zaczął, ale nawet nie skończył, ponieważ Zayn już zabrał rękę z pieniędzmi, chowając je do swojego portfela. Skoro nie chciał, to on zdecydowanie nie zamierzał wciskać mu pieniędzy, które na pewno na coś mu się przydadzą.
- No to nie - odparł i w tym samym momencie usłyszał głos nadchodzącego Tomlinsona, który z wielkim uśmiechem na twarzy przybił piątkę Stylesowi, na powitanie, a chwilę później spotkał się z zaciśniętą pięścią Zayna, wbitą w jego brzuch. Louis zgiął się w pół i jęknął przeciągle, podczas gdy jego twarz wykrzywił grymas bólu. Właściwie mógł się tego spodziewać po tym jak postanowił zostawić Zayna w areszcie, aczkolwiek bynajmniej nie był gotowy na taki ruch z jego strony.
- Pogrzało cię?! - wykrzyknął, po czym puścił wiązankę przekleństw pod adresem Malika.
- Nie bardziej niż ciebie, palancie - prychnął. - Spędzenie nocy w areszcie nie było ani trochę zabawne.
- Faktycznie, brakowało pryszniców z zapasem mydła.
- Ja pierdolę, jeszcze chwila, a będziesz zbierał swoje zęby z podłogi - fuknął z niezadowoleniem po usłyszeniu niestosownego komentarza swojego kumpla.
- Wrzuć na luz. Drażliwy jak baba w czasie okresu - bąknął Louis, zwracając uwagę na poirytowanie Zayna, wybiegające o dziwo ponad normę, co zdecydowanie sugerowało, że coś szło nie po jego myśli.
- Co się stało, Zayn? - zapytał Harry, marszcząc czoło, przyglądając się kumplowi z dozą niepewności.
- Waliyha mi powiedziała, że wczoraj jakiś koleś przyszedł do nas do domu i mnie szukał.
- Co za koleś?
- Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, ale jeżeli to był któryś z klientów, to naprawdę nie mam nic przeciwko obiciu komuś zakichanej mordy. Jakim prawem w ogóle zap...-zaciął się, zobaczywszy w tłumie znajomą sylwetkę. Zmrużył z wściekłości oczy i zerknął na swoich kumpli, wskazując ręką w stronę chłopaka, który właśnie dostał pieniądze od mięśniaka w mokrym od potu podkoszulku, który zwykle kupował od niego dragi. - Co do cholery ten bogaty gnojek tutaj robi? - tego dnia jego cierpliwość została wyjątkowo wystawiona na próbę. A widok Liama Payne'a na jego terenie jeszcze bardziej go rozsierdziła. Dosłownie gotowało się w nim od środka, a w momencie, gdy Payne posłał mu bezczelny uśmieszek, miał ogromną ochotę zedrzeć go z tej jego przeklętej buźki i porządnie ją pokiereszować. Już ruszył gwałtownie w jego stronę, ale Styles zagrodził mu drogę, kładąc dłoń na jego barku i powstrzymując przed wykonaniem kolejnego ruchu. Harry rzadko kiedy używał siły, by się z kimś rozprawić. Uważał, że są zdecydowanie lepsze metody i przeważnie się do nich uciekał, często też powstrzymując Zayna przed posłaniem kogoś do szpitala.
- Zayn, opanuj się. Dopiero co wyciągałem cię z aresztu. Nie ma sensu znowu tam trafiać przez tego frajera. On może ci zaszkodzić.
- Gówno mnie to interesuje. Nie będę tolerował tego, że sprzedaje tutaj swój towar. Niech się buja po tych swoich snobistycznych lokalach, ale od tego miejsca lepiej, żeby się trzymał z daleka.
- Wiesz Zayn, że jego tatusiek, może ci narobić niezłych kłopotów. A wtedy faktycznie wspólny prysznic z kolegami z paki może być dość zabawny biorąc pod uwagę brak innych rozrywek - Louis rzucił w żartach z typowym, złośliwym uśmiechem, który szybko zniknął z jego twarzy, kiedy poczuł kolejne uderzenie z pięści prosto w brzuch. - Kurwa, znowu?
- Mam dość twojego chorego poczucia humoru! Może więc z łaski swojej się zamknij - syknął przez zaciśnięte zęby, strząsając rękę zaniepokojonego Harry'ego, za którego plecami pojawił się wciąż szczerzący zęby, Payne.
- Ooo, Styles się tobą zajmuje Malik? Jakie to miłe, że udziela się charytatywnie - odezwał się z wręcz wybitnym zadowoleniem z siebie. Harry odwrócił się w jego stronę i przeszył go piorunującym spojrzeniem. Liam Payne był denerwujący pod wieloma względami, ale najbardziej dawało się we znaki jego przerośnięte ego oraz bezczelność osiągająca najwyższy szczyt. Tym razem Styles do listy negatywnych cech Payne'a mógł dopisać wpychanie się w miejsca, w których go nie chcą, a tu jak najbardziej nie był szczególnie mile widziany, a zwłaszcza przez Malika, który wyglądał jakby miał zaraz roznieść połowę klubu. Po usłyszanym komentarzu napiął mięśnie i wyminąwszy Harry'ego, natarł na Liama. Chwycił go za koszulkę i przyszpilił mocno do ściany. Nie zamierzał się z nim patyczkować. Nie leżało to w jego naturze. Zanim jednak zdążył wymierzyć mu cios prosto w szczękę Styles gwałtownie zatrzymał jego rękę, po czym usiłował oddzielić tą dwójkę od siebie, co nie należało do najłatwiejszych zadań, tym bardziej, że był w tym osamotniony. Louis jak gdyby nigdy nic obserwował tyłek pogrążonej w wyzywającym tańcu rudowłosej dziewczyny, która co chwila ocierała się o krocze swojego partnera. To wyraźnie było znacznie ciekawsze niż powstrzymanie kumpla od rozkwaszenia komuś twarzy. 
- Tomlinson, baranie, może byś mi pomógł? - zwrócił się do niego poirytowany Harry.
- Niech on lepiej zostanie tam gdzie jest - odezwał się Zayn, dysząc ciężko z wściekłości. Louis z kolei rozłożył bezradnie ręce, posyłając Harry'emu spojrzenie mówiące, że nic nie zdziała, ale nie wykazywał szczególnego żalu z takiego obrotu sprawy. Bycie biernym obserwatorem zdarzeń wyjątkowo mu pasowało, a już zwłaszcza dlatego, że mógł się swobodnie przemknąć i wtopić się w tłum imprezowiczów, porywając trunek z ręki jakiegoś kolesia, który właśnie chwiejnym krokiem odszedł od baru. Styles prychnął pod nosem wyklinając Lou na milion sposobów i używając do tego całej swojej siły odepchnął Zayna, gniewnie wpatrującego się w Payne'a. Przez moment na twarzy Liama malował się strach, ale w momencie, gdy Malik znalazł się w stosownej odległości od niego, jego usta wygięły się w tym samym, szelmowskim uśmiechu, zupełnie, jakby to wszystko było jakąś grą, a nie nieprzyjemną rzeczywistością.
- No co, taki z ciebie chojrak? Boisz się, że znowu cię zapuszkują? - prowokował, czerpiąc radość ze złości Malika. Był jak te dzieciaki, które zabierały innym cukierki i drażniły się z nimi, śmiejąc im się prosto w twarz i pożerając łakocie na ich oczach. Zayn był niemal pewny, że tak się właśnie przedstawiały relacje z innymi dziećmi we wczesnej młodości Payne'a, bo to wyjaśniałoby jego teraźniejsze zachowania.
- Ty chyba naprawdę chcesz oberwać - Zayn bardzo chętnie spełniłby jego oczekiwania, gdyby nie wciąż powstrzymujący go przed wymierzeniem ciosu Harry. - Wypieprzaj bawić się na swoim podwórku, a nie plączesz się tu jeszcze pod nogami, śmieciu.
- Mnie tu się bardzo podoba. Ani myślę rezygnować z takiego łatwego zarobku
- To masz wybity problem, bo nie mam najmniejszej ochoty widzieć tu twojej parszywej gęby. I odpierdziel się od moich klientów, bo któregoś dnia możesz się nie poznać w lustrze. – zagroził Zayn, nie zamierzając tolerować jego obecności na swoim terenie, co psuło mu interesy.
- Już się boję takiej cioty jak ty, Malik. Możesz mi co najwyżej naskoczyć - bąknął wyzywająco, najwyraźniej nic nie robiąc sobie z jego gróźb.
- Taki żeś cwany, bo ojciec każdą sprawę załatwia za ciebie.
- Ja przynajmniej mam ojca, który nie zostawił mnie jak kawałek gówna - stwierdził z dziką satysfakcją, widząc gniew przeciwnika przejawiający się w niemal każdym napiętym mięśniu i ostrym  niczym sztylet spojrzeniu, które gdyby tylko miało taką moc, z pewnością by zabiło. Nie znosił, gdy ktoś wywlekał jego sprawy, zwłaszcza ktoś taki jak Payne.
Harry natomiast niewiele myśląc zacisnął mocno pięść i wziąwszy zamach, uderzył Payne'a prosto w nos. Chłopak poleciał do tyłu, by znów zetknąć się z twardą ścianą klubu. Chwycił się za nos, z którego strumieniem lała się szkarłatna krew, klnąc przy tym jak szewc. Styles skrzywił się i potrząsnął ręką, sycząc cicho, ponieważ i dla niego okazało się to nieco bolesne doświadczenie.
- No co? - wzruszył ramionami, widząc zaskoczone spojrzenie Malika. - Wkurwił mnie - to powiedziawszy, szturchnął lekko kumpla w ramię, a następnie zostawili wygrażającego się im Payne'a, przechodząc na drugą stronę lokalu.
*** 


 No to mamy rozdział drugi. Mam nadzieję, że choć trochę się spodobał, jakby co, proszę, dajce znać, to wiele dla mnie znaczy :>.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będę niezwykle wdzięczna, jeśli pozostawisz po sobie komentarz. To wiele dla mnie znaczy.