Nie można być perfekcyjnym we wszystkim, co się tylko robi. Lulu
jednakże usilnie starała się za każdym razem do tej perfekcji dążyć.
Dlatego nierzadko wszystko zajmowało jej znacznie więcej czasu niż
powinno, co niektórych doprowadzało do szewskiej pasji, zwłaszcza, gdy
trzeba było oszczędzać na czasie. Perkins miała to do siebie, że nie
robiła niczego na odwal się. Wiele spraw traktowała śmiertelnie
poważnie, a przez to sama potrafiła być wrzodem na tyłku dla tych,
którzy nie podzielali jej toku myślenia. A w tym upór niekoniecznie
działał na jej korzyść.
Nawet teraz, przygotowując się starannie
do imprezy u przyjaciółki, zachowywała się, jakby jej wygląd miał
zaważyć o jej życiu. Chcąc uchodzić za perfekcyjną, usilne próby
podtrzymania iluzji zaczynała zawsze od perfekcyjnego wyglądu. Nigdy nie
pozwalała sobie na wyjście z domu z podkrążonymi oczami, rozczochranymi
włosami, w rozciągniętym starym podkoszulku czy wygodnym dresie.
Niezwykle dbała o to, by prezentować się jak najlepiej, nawet gdy miała
wyjść tylko do sklepu. Próbowała stworzyć lepszą wersję siebie. I gdy
wszystko było pod jej kontrolą, doskonale wykonywała wyznaczone sobie
zadanie. Nie można było jej niczego zarzucić. Może poza denerwującym
niektórych, niekiedy sztywniackim nastawieniem, ale ona starała się
puszczać tego typu opinie mimo uszu. Ciągle pracowała nad sobą i była
dumna z efektów. Chciała być idealna. Taka jak jej matka. Prawie jej to
wychodziło.
Całkiem dumna była również ze swojego odbicia, gdy
stanęła przed lustrem w turkusowej, koronkowej sukience, którą kupiła
podczas zakupów z Jen, kanarkowych szpilkach na platformie, co dodawało
jej paru centymetrów, dzięki czemu dorównywała wzrostem większości
swoich koleżanek, a żadna z nich nie miała nawet powyżej stu
siedemdziesięciu centymetrów wzrostu i w makijażu podkreślającym jej
duże, brązowe oczy oraz nadającym wyrazistości jej kościom policzkowym.
Długie, brązowe włosy układające się w miękkie fale, upięła wysoko i z
zadowoleniem stwierdziła, że plan został zrealizowany w każdym,
najmniejszym detalu, a mimo to, miała jeszcze pół godziny do wyjścia,
choć miała się pojawić nieco wcześniej, by pomóc Jennifer raz jeszcze
wszystko uporządkować przed zjechaniem się gości.
Usiadła na
miękkim łóżku, gładząc pasującą do ścian jej pokoju, purpurową narzutę i
wpatrując się raz jeszcze w swoje odbicie w dużym lustrze, stojącym tuż
obok komody z jasnego drewna. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby chcąc
samą siebie zapewnić, że wszystko pójdzie po jej myśli, a impreza nie
wymknie się spod kontroli, czego właśnie najbardziej się obawiała, a
przez to nachodziły ją myśli, że może lepiej zostać w domu. Z drugiej
jednak strony obiecała Jennifer, że przyjdzie, a słowa zawsze starała
się dotrzymywać. Z resztą, dawno nie była na żadnej imprezie, a ostatni
weekend wakacji wypadałoby spędzić w miły sposób. To była też doskonała
okazja by zobaczyć się ze znajomymi ze szkoły, których nie widziała od
dawna i odprężyć się, chociaż w jej przypadku mogłoby się to okazać
nieco trudne, ponieważ poczuwała się do obowiązku pilnowania całej zgrai
imprezowiczów, która miała pojawić się w domu jej przyjaciółki.
Wtem
z zamyślenia wyrwał ją dzwoniący telefon. Sięgnęła po niego na nocną
półkę i odebrała prędko, widząc kto usiłował się z nią skontaktować.
-
Cześć Niall - przywitała się wesoło, przykładając swoją komórkę do
ucha.- Przyjdziesz wcześniej? - zapytała z nadzieją, lecz głośne
westchnięcie chłopaka, sprawiło, że nieco spochmurniała, a jej czoło
zmarszczyło się ze zmartwienia.
- Niestety nie uda mi się przyjść - odrzekł, potwierdzając nieszczęsne przypuszczenie Lulu.
- Coś się stało? - spytała zatroskana, słysząc zmęczenie w jego głosie.
- Wszystko w porządku Lulu, nie martw się. Po prostu źle się czuję.
-
Może przyjechać do ciebie i dotrzymać ci towarzystwa? - zaoferowała się
bez chwili zawahania. Trudno jej było zignorować przyjaciela w
potrzebie. - Przywiozę twoje ulubione ciastka.
- Nie, naprawdę nie musisz. Idź na imprezę i dobrze się baw. Czułbym się jeszcze gorzej ze świadomością, że zepsułem ci wieczór.
-
Doskonale wiesz, że to nie żaden problem - jak zwykle nie mogła
odpuścić. Przyjaciele byli dla niej bardzo ważni, nic więc dziwnego, że
zawsze starała się śpieszyć im z pomocą. Nawet jeśli niekoniecznie tego
właśnie potrzebowali.
- Zdaję sobie z tego sprawę, że poświęcenie
imprezy nie będzie dla ciebie żadną krzywdą, ale pomyśl jaką mogłoby być
dla gości Jennifer. Ktoś tam musi pilnować porządku.
- Przestań
mnie podpuszczać - odparła, wywołując rozbawienie przyjaciela, który
roześmiał się do telefonu. Doskonale wiedział, co powiedzieć, by ją
przekonać do tego, by udała się na imprezę. Znał już ją dość dobrze by
wiedzieć, że obranie takiej taktyki zapewnia prawie stuprocentowe
powodzenie. Lulu lubiła czuć się potrzebna, a dodatkowo poczucie
odpowiedzialności niemal za wszystko i wszystkich, którzy ją otaczają,
nie pozwalało na to, by mogła sobie odpuścić i przestać się martwić tym,
co się może stać. Taka już była. Martwiła się za bardzo i zbyt często,
choć zwykle przy osobach, z którymi nie była szczególnie zżyta, starała
się tego nie okazywać. Niall zdawał sobie sprawę z jej ambicji stania
się perfekcyjną. Niemniej jednak ich nie rozumiał, a ilekroć próbował
przemówić jej do rozumu, tak za każdym razem kończyło się to fiaskiem. O
ile w wielu kwestiach dało się z nią pójść na kompromis, to w tym
przypadku nie dawała za wygraną, twierdząc, że wie lepiej. A wcale nie
wiedziała. Nie można było ciągle spełniać oczekiwań innych ludzi i dążyć
do perfekcji we wszystkim za co tylko się zabierze. Nie ma ideałów, a
ona w ogóle nie przyjmowała do siebie tej wiadomości. W końcu przestał
próbować przekonywać ją, że to, co robi nie ma żadnego sensu. W starciu z
nią w dyskusji nie miał żadnych szans. Siła jej argumentów niekiedy
potrafiła powalić. I jak Bóg mu świadkiem, niejednokrotnie to robiła,
gdy sama próbowała przemówić mu do rozsądku, kiedy wpadał na jakiś
nieszczególnie mądry i bezpieczny pomysł. Któż by przypuszczał, że taka
mała, drobna i krucha istotka może mieć aż taką siłę przebicia.
-
To nie marudź, tylko idź. Przypilnuj tam wszystkich, przy tym dobrze się
baw i rób to, co zawsze wychodzi ci najlepiej. Trzymaj się z dala od
kłopotów
- Masz to jak w banku - zapewniła go. - Ale żałuję, że cię nie będzie. Jesteś pewny, że niczego nie potrzebujesz?
-
Nie jestem małym chłopcem, Lulu. Umiem o siebie zadbać - mruknął nieco
urażony faktem, że traktowała go jakby nie był w stanie sobie sam
poradzić.
- Ale...
- Żadnego ale. Dziewczyno, przestań się
tak wszystkim martwić. Wiesz, że to może źle wpłynąć na twoje zdrowie? -
powiedział z powagą, choć trudno było mu ją utrzymać przez więcej niż
parę sekund.
- Nie waż się stosować moich słów przeciwko mnie.
-
Za późno - Lulu była niemal pewna, że gdyby prowadziliby tę rozmowę na
żywo, Niall w tej chwili wystawiłby jej język. Jak zawsze się z nią
drażnił. Wypuściła ciężko powietrze z ust po czym dokończywszy rozmowę z
przyjacielem, rozłączyła się. Rozłożyła się na łóżku wpatrując się tępo
w ciemny sufit pokryty małymi gwiazdkami, które zaczynały świecić, gdy
tylko zgasiła światło. Miała swój mały kawałek nieba, który codziennie
przypominał jej o tym, jaką była szczęściarą i jak bardzo los był dla
niej łaskawy. A ona jedyne co chciała zrobić, to się za to odwdzięczyć.
Nie
leżała długo bezczynnie. Po krótkiej chwili zerwała się z łóżka,
wygładziła starannie narzutę, poprawiła raz jeszcze fryzurę i swoją
sukienkę, wrzuciła telefon do torebki, po czym zerknęła na zegarek.
Miała jeszcze dużo czasu, niemniej jednak nie zamierzała czekać w pokoju
, aż wybije odpowiednia godzina. Wzięła swoje rzeczy, a następnie udała
się do kuchni, gdzie przyłapała swojego ojca na składaniu czułych
pocałunków na szyi Juliette. Uśmiechnęła się zakłopotana, kiedy rodzice w
końcu zauważyli jej obecność.
- Już gotowa, księżniczko? -
zdziwił się ojciec, unosząc lekko brwi do góry i odsuwając się
jednocześnie od jej matki. Znał doskonale jej możliwości. Na
przygotowywaniu się do wyjścia potrafiła spędzić jeszcze więcej czasu
niż jego żona, a kiedyś był przekonany, że nie jest to możliwe. Okropnie
się mylił. Lulu przebijała ją o głowę.
- Jak najbardziej -
odparła, posyłając obojgu szeroki uśmiech, ukrywający fakt, że jej głowę
zaprzątało złe samopoczucie przyjaciela.
- Teraz mogę już zacząć
swoją przemowę na temat niebezpieczeństw jakie czyhają na takich
imprezach na młode, piękne dziewczyny, jak ty? - zapytał żartobliwie,
obejmując córkę ramieniem. Pocałował ją w sam czubek głowy, przez co
sprawił, że dziewczyna znów poczuła się jakby była dzieckiem.
- Tatoo - jęknęła przeciągle, wywołując uśmiechy na twarzach rodziców.
-
Dobrze, oszczędzę ci tego - zaśmiał się. - Ale mam nadzieję, że
będziecie się grzecznie bawić. Żadnych wygłupów, rozumiemy się? -
mrugnął do niej, wierząc, ze jego mała córeczka jest rozsądna i nie
wpakuje się w tarapaty.
- Oczywiście - zapewniła z mocą., tym
samym zasłużywszy sobie na kolejnego całusa w sam czubek głowy. Nigdy
nie chciała ich zawieść i nie miała takiego zamiaru. Za bardzo zależało
jej na ich zaufaniu. Chciała być ich powodem do dumy. - Mamo, a
podwieziesz mnie jeszcze w jedno miejsce? - spytała, z prośbą doskonale
widoczną w jej oczach. Miała w końcu jeszcze trochę czasu.
Niall
naprawdę nie znosił okłamywać swoich przyjaciół, niemniej jednak nie
widział sensu w dokładaniu Lulu kolejnych powodów do zmartwień. Gdyby
się dowiedziała pewnie szalałaby z przejęcia, tak już z nią bywało. Ale
też dzięki temu była tak dobrą przyjaciółką. Miało się przynajmniej
pewność, że nie ma w nosie drugiego człowieka i można zawsze na nią
liczyć. W tej chwili jednak nie był przekonany, czy chce akurat słuchać
jej użalania się nad nim. Czułby się jeszcze bardziej żałośnie, co
raczej by mu nie pomagało.
Po zakończonej rozmowie z przyjaciółką
rzucił telefon na biurko i znów przystawił sobie do oka woreczek z
kostkami lodu. Syknął głośno, gdy zetknął się z obolałym miejscem.
Pieprzony Zayn Malik, pomyślał. Ten to naprawdę wiedział, jak mu
zrujnować dzień.
Kiedy lód się rozpuścił, pozostawiając mokrą
plamę na jego podkoszulku, wstał z krzesła, po czym zbiegł po schodach
na parter. Po drodze zerknął na rodziców siedzących przed telewizorem,
oglądających jakiś durny program z kamiennymi twarzami. Pewnie nawet nie
zdawali sobie sprawy z tego, że wrócił do domu. Cudem można było nazwać
w ogóle zauważanie przez nich obecności syna. Jakby ciągle byli
pogrążeni w transie. Praca-dom-praca-dom. Ale nic poza tym. I tak od
dwóch lat. Zdążył się przyzwyczaić, ale nie miałby im za złe, gdyby choć
raz, tak dla odmiany, zainteresowali się tym, co się z nim dzieje.
-
Chcecie coś do jedzenia, bo idę do kuchni? - zapytał ich, stojąc w
progu salonu. Nie spotkał się jednak z żadnym odzewem. Wciąż uparcie
wgapiali się w ekran telewizora oglądając mało interesujący teleturniej.
Powtórkę na dodatek. Najwyraźniej tego wieczoru nie miał co liczyć na
zainteresowanie z ich strony. To było nieco przykre, że nie potrafili
spełnić choć tych najmniejszych oczekiwań swojego dziecka. Zrezygnowany
udał się do kuchni, przygotował sobie coś do picia, a następnie
wyciągnął z zamrażalnika jeszcze kilka kostek lodu. Dwie z nich wrzucił
do gazowanego napoju, a resztę użył do tego, by schłodzić opuchnięte
miejsca wokół oka. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór. Miało to
wyglądać zgoła inaczej, jednak wyraźnie nie dane mu było spędzić tego
wieczora na dobrej zabawie.
Nie miał najmniejszego pojęcia ile
czasu spędził w kuchni z zawieszoną głową nad stołem, podjadając słone
orzeszki, ale miał wrażenie jakby zleciało to dosłownie w dwie sekundy
do czasu, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili nawet nie
ruszył się z miejsca wyczekując kroków któregoś z rodziców, ale ci
najwyraźniej nie mieli szczególnej ochoty wstawać z wygodnej kanapy, by
zobaczyć, kto postanowił zakłócić ich spokój. Niechętnie podniósł swój
tyłek i wrzucając lód do zlewu, ruszył w stronę wejścia. Nacisnąwszy
klamkę, szarpnął ją w swoją stronę, otwierając drzwi, za którymi ujrzał
uśmiechającą się szeroko Lulu, trzymającą w swoich dłoniach paczkę jego
ulubionych ciastek. Zaraz jednak jej mina zrzedła, gdy dostrzegła jego
sine i opuchnięte oko. Bez zaproszenia wtargnęła do środka wymijając go w
progu. Chłopak westchnął głośno, widząc jej zatroskane spojrzenie.
Zaczynało się.
- Źle się czujesz, huh? - pokręciła głową z
dezaprobatą - Na Boga, Niall, dlaczego mi nie powiedziałeś prawdy?! -
jęknęła głośno, rozżalona faktem, że ją okłamał. Nie znosiła tego. Nawet
jeśli były to sprawy zupełnie jej niedotyczące. Zawsze wolała wiedzieć
co się dzieje. Tak czy inaczej bardziej przejęta była jego stanem i nie
zamierzała mu prawić szczególnych kazań z powodu kłamstwa, a może raczej
zatajenia prawdy, bo jakby nie patrzeć faktycznie mógł nie czuć się w
tej chwili najlepiej. Wyciągnęła rękę w jego stronę i delikatnie
dotknęła opuszkiem palca opuchlizny. Chłopak gwałtownie odwrócił głowę z
sykiem. Lulu cofnęła się o krok z taką miną, jakby to jej co najmniej
podbito oko. - Co się stało? - zapytała dokładnie badając wzrokiem jego
zmęczoną twarz.
- Malik - odpowiedział krótko, wzruszając
ramionami. Nie miał większej ochoty wdawać się w szczegóły konfrontacji z
Malikiem. Przeważnie było tak samo. Znalazł się w nieodpowiednim
miejscu, o nieodpowiednim czasie, mając tego pecha, by natknąć się na
Zayna.
- Przecież...uh...ja...całkiem niedawno rozmawiałam z nim na posterunku policji. Myślałam, że go w końcu zamknęli.
-
Rozmawiałaś z Malikiem? - podniósł głos, posyłając jej pełne szoku
spojrzenie. I zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego z tego faktu. -
Czyś to postradała rozum? - dorzucił, tym samym w końcu zwrócił na
siebie uwagę matki, która wyjrzała z salonu, by zobaczyć co się dzieje.
Krzyki najwidoczniej przeszkadzały jej w oglądaniu programu.
-
Niall, możesz być ciszej? Nie jesteś sam w domu - skarciła go z
obojętnym wyrazem twarzy. - Dobry wieczór Lulu - przywitała się jeszcze,
kiwając na nią głową. Dziewczyna uśmiechnęła się i już miała
odpowiedzieć, lecz kobieta zaraz zniknęła jej sprzed oczu. Horan mruknął
coś cicho pod nosem. Jego matka nie popisała się szczególnym
zainteresowaniem nawet w obecności Perkins, która wpatrywała się smutno w
miejsce, w którym przed chwilą stała jego mama.
- Nie, to nie
tak. Raczej on się ze mnie nabijał. Trudno to raczej było nazwać rozmową
- powiedziała uspokajająco, w końcu odwracając głowę w jego stronę,
zaciskając mocniej palce na trzymanym przez siebie opakowaniu.
-
Taa, wiem coś o tym - bąknął pod nosem, aczkolwiek widać było ulgę
malującą się na jego twarzy. - Lulu, naprawdę, nie wchodź mu w drogę. On
jest totalnie popieprzony.
- To widzę - odrzekła ze smutkiem,
zerkając raz jeszcze na jego opuchliznę. Odłożyła trzymaną w jednej ręce
paczkę ciastek na stolik stojący w korytarzu i splotła ręce na piersi, w
głębokim zamyśleniu. - Nie rozumiem jak można komuś coś takiego zrobić -
wypowiedziała swoje myśli na głos. Lulu była zdecydowaną przeciwniczką
przemocy i jakiegokolwiek zadawania bólu drugiej osobie. Stąd też nie
mogła pojąć tego, jak inni byli zdolni do wyrządzania krzywdy. A już
zwłaszcza niewinnym ludziom takim jak Niall Horan.
- Niektórych
cieszy cierpienie innych, Lulu. Nie wszyscy na tym świecie są dobrzy -
odrzekł smętnie. Perkins powinna o tym wiedzieć, bo jej naiwność i wiara
w ludzką dobroć mogła sprowadzić na nią kłopoty. Tak czy inaczej nie
chciał, aby przekonywała się o tym na własnej skórze. Lepiej było, aby
żyła wciąż w tym swoim perfekcyjnym świecie bez cierpienia i zła, na
jakie narażeni są inni ludzie, ponieważ to podtrzymywało tą jej
dziecięcą niewinność, co w gruncie rzeczy dodawało uroku pannie Perkins.
-
Bardzo boli? - spytała po chwili, wyraźnie zmartwiona. Horan mógłby
przysiąc, że w głowie jego przyjaciółki szalało milion myśli i mimo iż
starała się nie wyglądać, jakby miała ochotę go zamknąć w jakimś
bezpiecznym miejscu i się nim zaopiekować, to nieszczególnie jej to
wyszło. To było naprawdę miłe z jej strony, lecz nie tego właśnie
potrzebował.
- Bywało gorzej - mruknął. Ostatnim razem Malik o
mało nie złamał mu żebra. Przez tydzień ledwie mógł chodzić. - Możesz mi
tylko powiedzieć, dlaczego nie pojechałaś na imprezę? - posłał jej
surowe spojrzenie. Niezbyt był zadowolony z faktu, że mimo jego próśb
postąpiła wedle własnego uznania.
- Naprawdę sądziłeś, że nie wpadnę choć na chwilę, żeby zobaczyć, co z tobą jest?
-
Na to liczyłem - rozłożył ręce, usiłując zrobić niewinną minę, lecz
podbite oko nieco mu to utrudniało. - Wiesz, że zaraz cię wykopię z
domu?
- Miałam nadzieję, że tego nie zrobisz. Z resztą nie mogę
cię tak zostawić. I nawet nie dowiedziałam się, co się dokładnie
wydarzyło - nie zamierzała odpuścić.
- Nie potrzebne ci to do
szczęścia - odparł, ciągnąc ją za rękę w stronę wyjścia. Niemalże
wypchnął ją za drzwi, uśmiechając się przepraszająco. - Doceniam twoją
chęć pomocy, ale mi nic nie będzie. Zobaczymy sie kiedy indziej -
dorzucił zamykając za sobą drzwi. To było najlepsze wyjście, by nie
wdawać się z nią w zbędną dyskusję, z której nie można się było tak
łatwo wyplątać.
- Nialler! - jęknęła z oburzeniem. Nie mogła uwierzyć, w to, że właśnie jej przyjaciel wyrzucił ją z domu.
-
Dzięki za ciastka! - dodał na odchodnym, zza zamkniętych drzwi,
uświadamiając tym samym zrezygnowanej Lulu, że rozmowa została
zakończona.
Lulu miała zdecydowaną słuszność
w swoich obawach o to, że coś może się potoczyć źle. Według niej
potoczyło się nawet gorzej niż źle. Już dwie i pół godziny po tym, jak
pierwsi goście Jennifer przybyli do jej domu, okazało się, że większość
imprezowiczów jest organizatorce zupełnie nieznana. Ta jednak nie
wydawała się tym przejmować, a wręcz była z tego faktu niezmiernie
zadowolona i oddała się w imprezowy wir, pozostawiając Lulu , która co
chwila wodziła wzrokiem po nieznajomych twarzach, by następnie
zorientować się, czy wszystko stoi na swoim miejscu i czy ktoś nie
narobił szkód. Właściwie ona nie powinna się przejmować. To nie był jej
dom, nie jej impreza, to nie do niej będą mieć pretensje, gdy coś
pójdzie nie tak. Problem polegał na tym, że nie potrafiła tak tego
zostawić i pozwolić, by jej przyjaciółka narobiła sobie kłopotów, zatem
gdy ta świetnie się bawiła, Lulu co chwila karciła jakiś nieznajomych,
odkładała na bok cenne wazony, czyściła brudne blaty i chowała w szafce
pod zlewem w kuchni butelki z alkoholem, które w ogóle nie powinny się
na tej imprezie znaleźć. A przynajmniej robiła to do czasu kiedy
ciemnowłosa Carmen nie wyrwała jednej z nich z ręki Perkins.
-
Możesz mi wyjaśnić, co ty złotko robisz? - dziewczyna popatrzyła na nią z
politowaniem, odkładając butelkę na kuchenny blat, po czym poprawiła
swoją opiętą, czarną sukienkę, która coraz bardziej zaczynała odsłaniać
jej piersi.
- Chowam butelki. Tego tu w ogóle nie powinno być -
odpowiedziała Lulu, jakby to była najnormalniejsza odpowiedź na świecie,
co niekoniecznie zadowalało jej koleżankę, która ku jej przerażeniu,
wcisnęła w rękę jakiegoś chłopaka, butelkę whisky.
- To jest
impreza. Na imprezach zwykle jest alkohol. Z resztą ich wszystkich nie
powstrzymasz, a jak będziesz się starać, tak czy siak znajdą sobie jakiś
zamiennik. Szkoda zachodu -pokręciła głową, próbując przekazać jej, że
te działania, nie odniosą pożądanego przez nią skutku. Lulu choć miała
świadomość, że tak może się to skończyć, jednocześnie miała nadzieję, że
uda jej się to zmienić.
- Mogliby się bawić bez tego. Ja jakoś potrafię.
-
Lulu, ty się nie bawisz. Ty pilnujesz porządku - Carmen sięgnęła ręką
do miski z chipsami i wzięła parę, wciskając je następnie sobie do ust.-
Jeśli to jest według ciebie definicja zabawy, to z tobą musi być
naprawdę coś nie tak - dorzuciła po chwili. Nie od dziś wiadomo było, że
Lulu robiła z siebie strażniczkę moralności i nierzadko rozwalała innym
imprezy, jednakże Carmen nigdy nie wypowiedziała swoich obiekcji na
głos, bo w gruncie rzeczy Perkins była dobrą koleżanką i zawsze można
było na nią liczyć.
- Wszystko ze mną w porządku. Po prostu nie
widzę sensu w upijaniu się i wymiotowaniu po kątach w cudzym domu - Lulu
uparcie trzymała się swojego zdania. Nigdy nie ciągnęło jej do żadnych
używek. Uważała je za zupełnie niepotrzebne, a wręcz niszczące ludziom
zdrowie. Poza tym, jak na posłuszną i poprawną do granic możliwości
dziewczynę, przestrzegała prawa i nie zamierzała go łamać dla durnego,
imprezowego widzimisię.
- To akurat zależy od organizmu człowieka. Każdy inaczej przyswaja procenty.
- Nieistotne.
-
Masz rację. Ale tak czy inaczej nie jesteś niańką. Jesteś gościem o ile
mi wiadomo, więc bierz dupę w troki i zacznij się naprawdę bawić -
Carmen też była nieugięta. Zawsze miała dużo do powiedzenia, a o jej
wyjątkowym darze przekonywania krążyły już legendy. Chociaż właściwie
zwłaszcza wśród płci męskiej.- Mogłabyś spędzić trochę czasu z Toby'm.
Ten gość robi maślane oczy do ciebie już od dłuższego czasu, a ciągle
boi się z tobą umówić. Oszczędź mu katorgi patrzenia na ciebie jedynie z
daleka - zasugerowała, wskazując szybkim ruchem ręki na szczupłego
blondyna, który co jakiś czas zerkał w ich stronę, mimo tego, że właśnie
był w trakcie rozmowy ze swoimi kumplami. - O, albo Brandon. Wciąż nie
mogę pojąć jak mogłaś nie zgodzić się na randkę z najseksowniejszym
chłopakiem w szkole. Albo jesteś ślepa, albo głupia.
-
Przepraszam, że nie kręci mnie mięśniak z drużyny footballowej, który
miewa trzy dziewczyny w jednym miesiącu. To prawda, jest miły i jest
przystojny, ale raczej nie sądzę, żebyśmy mieli jakieś tematy do rozmowy
- pokręciła głową. Niektórzy uważali Lulu za wybredną, a i przez to, za
zadzierającą nosa bogata dziewczynę. Rzadko kiedy się z kimś umawiała,
rzadko kiedy była kimś w ogóle zainteresowana. Raczej nie zaprzątała
sobie głowy jakimiś przelotnymi flirtami czy związkami. Skupiała się
głównie na nauce i robieniu dobrego wrażenia.
- Fakt, trzeba
przyznać, Brandon jest strasznie monotematyczny. Ale proszę
cię...uch...to ciało. Chętnie zobaczyłabym je w swoim łóżku w całej
okazałości i zabawiła się z jego przyjacielem, jeśli wiesz co mam na
myśli - rozmarzyła się, z błogim uśmieszkiem wykwitającym na jej twarzy.
- Carmen! - skarciła ją spojrzeniem.
-
Oj przestań - machnęła ręką, a Lulu pokręciła głową wyraźnie
niezadowolona. Wtem dostrzegła przemierzającego korytarz Zayna Malika,
co sprawiło, że wytrzeszczyła oczy z przerażenia i zamarła na parę
sekund, by następnie zacząć oddychać niespokojnie, jak to zwykle bywało,
gdy coś nie szło według odgórnie ustalonego planu. On tu nie powinien
się znaleźć. Nie mogła pojąć jakim cudem znalazł się na imprezie
Jennifer. W końcu przeprosiła koleżankę i natychmiast ruszyła na
poszukiwania Jen. Skoro Malik tu był, to nie było dobrze. Impreza już
wymknęła się spod kontroli. Znalezienie Jennifer nie trwało szczególnie
długo. Siedziała w salonie, na kolanach jakiegoś krótko ostrzyżonego
chłopaka, którego twarz nic Lulu nie mówiła, mimo iż Jenny sprawiała
takie wrażenie, jakby znała się z nim od dawna, a jednak Lulu mogłaby
przysiąc, że tak nie było. Chłopak wodził dłońmi po plecach jej
przyjaciółki, ściskając w końcu jej pośladki przez obcisłą, czerwoną
sukienkę. Jennifer zaśmiała się, a następnie zbliżyła swoje wargi do ust
chłopaka, składając na nich pocałunek. Lulu skrzywiła się. Ani trochę
jej się to nie podobało, że jej przyjaciółka obściskiwała się z jakimś
facetem, którego ledwie znała. Najwyraźniej nie można było jej spuścić z
oczu nawet na moment. Brunetka podeszła do przyjaciółki, zwracając na
siebie jej uwagę, po czym pociągnęła ją za rękę, wyrywając ją z ramion
zaskoczonego szatyna. Przez to Jen o mało nie spadła z kolan chłopaka,
który nie był zadowolony z faktu, że ktoś porywa mu jego towarzyszkę.
-
Czy ty zwariowałaś, Jennifer? - zwróciła się do niej, odciągając ją na
bok. Bił od niej wyraźny zapach alkoholu, co jeszcze bardziej
rozdrażniło Lulu. Była rozgoryczona i nie czuła się dobrze ze
świadomością, że wszystko zabrnęło za daleko i nie mogła przejąć pełnej
kontroli nad zaistniałym chaosem. A Jennifer obiecywała, że wszystko
będzie w porządku, a ani trochę nie było. - Co ty robisz?
- Dobrze
się bawię. Nie możesz wyluzować? - burknęła, wyrywając rękę z uścisku
przyjaciółki. Czasem miała jej naprawdę dość, a już zwłaszcza, gdy
robiła jej scenę bez powodu, jakby co najmniej była jej matką.
- Dobrze się bawisz? Obściskując się z jakimś przypadkowym gościem?
- To nie jest jakiś przypadkowy gość.
-
Tak? Ile się znacie? - skrzyżowała ręce na piersi wyczekując
odpowiedzi, która nie wydobywała się z ust Jennifer już od dłuższego
czasu.
- O boże, nieważne. O co robisz aferę?
- O to, co ty
wyrabiasz. Nie mogę pozwolić, byś ciągle popełniała te same głupie błędy
- skwitowała, nie chcąc tak tego zostawiać. Martwiła się o Jen i
doskonale wiedziała, że to co robi ostatecznie bardzo źle się skończy.
Czy to było takie dziwne, ze chciała ją uchronić przed katastrofą?
-
To, że ty jesteś cnotką niewydymką nie znaczy, że musisz psuć imprezę
innym ludziom. - Jen wywróciła oczami, poirytowana tym, że Perkins za
bardzo ingerowała w jej życie, podczas gdy zupełnie nie powinno jej to
obchodzić, z kim się obściskuje i jak spędza czas na urządzonej przez
siebie imprezie we własnym domu.- Raany, znajdź sobie faceta, jak cię
przeleci może w końcu dasz żyć innym - wykrztusiła na koniec i odwróciła
się na pięcie, następnie wracając do chłopaka, który już czekał na nią z
otwartymi ramionami. Lulu z kolei stała oszołomiona i czerwona niczym
dorodny pomidor. Urażona, przez kilka chwil wpatrywała się w plecy Jen,
czując się jak skończona kretynka, przez to, jak została potraktowana.
Nigdy nie sądziła, że może czegoś takiego doświadczyć ze strony
najlepszej przyjaciółki. Oczywiście, zdarzały im się sprzeczki, ale Jen
jeszcze nigdy nie posunęła się aż tak daleko. Niewiele myśląc, zrobiła
taktyczny odwrót i przeciskając się między ludźmi usiłowała dostać się
do wyjścia na taras. Jak bardzo chciała teraz rzucić to wszystko w
cholerę i zostawić Jennifer z tą całą zgrają na głowie, która rządziła
się, jakby była u siebie, tak nie mogła tego zrobić. Poza tym, wracanie
na piechotę do domu nie było najlepszym pomysłem, a umówiła się z
rodzicami, że zostanie u Jenny na noc i pomoże jej posprzątać po
imprezie. Z resztą, nie bardzo chciałaby się tłumaczyć z powodów, dla
których wróciła do domu. Także nie pozostało jej nic innego jak zostanie
tu aż do samego rana. Fakt, że nie miała już nad niczym kontroli
sprawiał, że zaczynała panikować i czuła, że potrzebuje zaczerpnąć
odrobinę świeżego powietrza, ponieważ oddychanie w zadymionych
pomieszczeniach, w których na dodatek śmierdziało alkoholem, nie było
szczególnie proste, co sprawiało, że zaczynała się zastanawiać nad tym,
jak później pozbędą się tego odoru. Rozsunąwszy drzwi na taras, przeszła
przez nie, zamykając je za sobą i w mgnieniu oka pokonała drogę wiodącą
do barierki. Chwyciła oburącz jej poręcz, nabierając łapczywie
powietrza i lekko wychylając się do przodu, spoglądając w górę na
rozgwieżdżone, granatowe niebo, usiłując opanować nadchodzący atak
paniki, przynajmniej do czasu, kiedy usłyszała znajomy głos, który
sprawił, że przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
-
Lucinda Luana Perkins - usłyszała za sobą. Jeżeli sądziła, że gorzej być
nie może, to definitywnie była w błędzie. Oddychając ciężko, odwróciła
się powoli, a jej spojrzenie od razu powędrowało do opartego o ścianę
budynku Zayna Malika, który właśnie wyrzucał niedopałek swojego
papierosa za barierkę, jednocześnie nie odrywając od niej swych
brązowych oczu. - Znowu się spotykamy - dodał po chwili, mierząc ją
wzrokiem i na moment zatrzymując go na wysokości jej piersi. Dziewczyna
natychmiast skrzyżowała na nich ręce, jakby usiłując je zasłonić, po
czym postanowiła znaleźć się jak najdalej od tego człowieka, mając w
głowie natarczywie przypominające o sobie ostrzeżenie przyjaciela.
-
I teraz się pożegnamy - powiedziała, siląc się na spokój, choć
wychodziło jej to dosyć marnie, tym bardziej, że z jej twarzy można było
czytać niemal jak z otwartej księgi. Ruszyła w stronę drzwi, lecz Malik
zastąpił jej drogę. Nie spodziewała się tego. Wytrzeszczyła oczy z
przerażenia, zatrzymując się gwałtownie niecały metr przed nim.
-
Gdzie ci się tak śpieszy, laleczko? Dopiero co tu przyszłaś - mruknął,
na co dziewczyna zmarszczyła czoło. Nie chciała wdawać się z nim w żadne
dyskusje. Była zła, ale miała też odrobinę rozsądku, więc wolała go nie
denerwować. Nie była pewna, do czego jeszcze mógłby być zdolny, ale nie
zamierzała tego sprawdzać. Wystarczyła jej świadomość, że podbił oko
jej przyjacielowi. Tchórz. Taka myśl przeszła jej nagle przez głowę.
Tchórz. Nie potrafisz nawet pomóc przyjacielowi. Mimowolnie zacisnęła
pięść po czym usiłowała wyminąć stojącego jej na drodze bruneta,
jednakże jemu najwyraźniej sprawiało przyjemność nie dopuszczanie jej do
drzwi.
- Aż tak się mnie boisz, że nie chcesz przebywać w moim otoczeniu?
-
Nie. Po prostu nieszczególnie mam ochotę przebywać w pobliżu osoby,
która stosuje przemoc wobec innych - odpowiedziała mu z nieskrywaną
odrazą, malującą się na jej twarzy.
- Niezwykle dyplomatyczna
odpowiedź. Ale w takim razie nie rozumiem co tu robisz. Jestem pewien,
że przynajmniej połowa uczestników tej imprezy choć raz w życiu kogoś
uderzyła.
- Uderzyła, ale nie dręczyła Bogu ducha winne osoby.
-
Do czego pijesz? Bo zaczynasz mnie już wkurzać tymi swoimi ukrytymi
oskarżeniami. Jak już coś do mnie masz Perkins to powiedz to wprost -
odparł mrużąc oczy i posyłając jej groźne spojrzenie. Ta dziewczyna była
jak słodki cukierek. A Malik cholernie nie lubił cukierków. Lulu jednak
wycofała się, rezygnując z konfrontacji, której wyraźnie próbowała
uniknąć, ale coś ją powstrzymywało. - Hm...tak myślałem.
- Co to miało znaczyć? - zmarszczyła czoło wbijając w niego dociekliwe i pełne oburzenia spojrzenie.
-
Jesteś jak taki piesek Chihuahua. Potrafisz irytująco i zaczepnie
szczekać, ale jak przychodzi co do czego i ktoś szczeknie na ciebie
podwijasz ogon i uciekasz. W takim razie po chuja prowokujesz? -
wyjaśnił, zbijając ją tym z pantałyku. Albo od tego czasu zmądrzał, albo
wcale nie był aż takim kretynem, jakby mogło się wydawać, co jednak nie
zmieniało faktu, że dla niej atakowaniem niewinnych ludzi przejawiał
raczej dość prymitywną postawę, co ostatecznie zapragnęła mu wytknąć w
przypływie nagłej odwagi, a jednocześnie chęci udowodnienia mu, że się
myli.
- Nie masz racji...- zaczęła, lecz chłopak momentalnie jej przerwał.
-
Czyżby? Mi się wydaje, że tak właśnie już jest z bogatymi pannami. Są
mocne w gębie tylko do pewnego momentu, a gdy robi się nie przyjemnie
wycofują się ze strachu, chroniąc swoją dupę.
- Skoro tak
generalizujesz to nie dziwne, że twoje myślenie jest błędne - wzruszyła
ramionami, udając wyluzowaną, pomimo iż ta rozmowa nie przychodziła jej
zbyt łatwo. Desperacko jednak usiłowała to ukryć, aby nie utwierdzić
Zayna w jego idiotycznym przekonaniu, które zapewne nie było poparte
żadnymi solidnymi argumentami. Jednak jego pewny siebie pół uśmiech
sprawiał, że sama czuła się dość niepewnie i dręczyły ją ciągłe
wątpliwości, czy to dobry pomysł, aby kontynuować tą dyskusję. Poniekąd
miał rację. Lulu chowała głowę w piasek przy niemal każdej nadchodzącej
konfrontacji, nie chcąc dopuścić do nieprzyjemnej sytuacji, niemniej
jednak nie zamierzała się przyznawać do swojej bojaźliwości. W zasadzie,
sytuacja już i tak była odrobinę napięta, zatem mogła już dokończyć to,
co zaczęła, licząc jedynie, że sama jakoś szczególnie nie narazi się
temu typkowi. Zapamiętał ją w końcu, a to nie wróżyło chyba niczego
dobrego, biorąc pod uwagę jego impulsywność, o której zdążyła się już
nasłuchać z różnych źródeł. Ludzie przecież lubili gadać, a Zayn Malik
nie był do końca kimś zapomnianym w tutejszym społeczeństwie, a
zwłaszcza w kręgu osób zbliżonych im wiekiem. Chcąc nie chcąc, czasem po
prostu można było wyłapać pewne informacje z rozmów swoich znajomych.
Poza tym, Lulu nie sądziła, aby to sama chęć zadawania bólu drugiej
osobie sprowadziła go tamtego dnia na posterunek policji w kajdankach,
tak samo jak i nie wierzyła, że tylko i wyłącznie z tego powodu Niall
stał się jego ofiarą, choć może i chciałaby w to wierzyć, głównie ze
względu na swoje tendencje do tłumaczenia działań innych, niezależnie od
tego, jak złe one były. I miała tego świadomość, aczkolwiek nie była w
stanie nic poradzić na to, że nie potrafiła uwierzyć, iż istnieją
ludzie, którzy czynili zło z niepojętą przez nią przyjemnością.
-
Jeżeli nie wiesz o czym mówię, to ci chętnie wytłumaczę - zaczęła
przyjmując bojową postawę, mimo której wciąż czuła się przy nim jak małe
dziecko niezadowolone z faktu, że nie dostało lizaka. - Chodzi mi o
Nialla Horana, którego najwyraźniej lubisz dręczyć i traktować jak worek
treningowy - wyjaśniła i wydęła usta z niezadowoleniem.
- A więc
to o niego ci się rozchodzi. To twój chłopak, że tak się martwisz o jego
poobijaną buźkę? - spytał, a jego twarz przybrała nieco rozbawiony
wyraz. Nieszczególnie przejmował się tym, co właśnie do niego
powiedziała, co sprawiło, że spojrzała na niego, jakby przybył z
zupełnie innej planety. Może nie zrozumiał, co usiłowała mu przekazać?
Mimo wszystko nie mogła uwierzyć, że ktoś może odnosić się do tego tak,
jakby chodziło o niewinny żarcik.
- To zupełnie nie ma związku. On
ci nic nie zrobił, dlaczego więc się na nim wyżywasz? Jak możesz w
ogóle krzywdzić kogoś w taki sposób? - wbiła w niego pełne
niezrozumienia spojrzenie, próbując jednocześnie uspokoić swój oddech z
powodu narastającego zdenerwowania przez jego nonszalancką postawę,
ponieważ wciąż chciała zachować jasność umysłu, co pozwalało jej na
racjonalne podchodzenie do sytuacji.
- On nic nie zrobił? -
prychnął, a na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka. - Proszę
cię, nie bądź śmieszna. Horan dostaje dokładnie to, na co zasłużył.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
-
To nie moja działka, żeby wyjaśniać ci, co ten kutas zrobił. Chcesz, to
jego pytaj, ja nie jestem jakąś pieprzoną informacją - odrzekł,
wciskając dłonie w kieszenie, wprawiając ją w konsternację swoją
wypowiedzią. Nieco absurdalne wydało jej się oskarżenie jej przyjaciela o
zrobienie czegoś, co mogłoby w pewien sposób komuś zaszkodzić. Nawet
takiej osobie jak Malik. Tak czy inaczej to nieco mogłoby wyjaśniać tą
niezbyt klarowną dla niej sytuację i tłumaczyć, dlaczego Zayn zachowywał
się względem Nialla w taki, a nie inny sposób, jednakże nie dawało to
odpowiedzi na podstawowe pytanie. Co w takim razie się między tą dwójką
wydarzyło, że skończyli w tym punkcie, w którym teraz się znajdowali.
Ilekroć pytała przyjaciela, on tylko wzruszał ramionami, jakby sam nie
wiedział, o co może w tym wszystkich chodzić, jednakże zawsze miała
wrażenie, że coś ukrywa. Jednak była na tyle taktowna, że nie zadawała
wielu pytań, uznając to za drażliwy temat. Najwyraźniej Malik też nie
był skłonny udzielić jej odpowiedzi, co powodowało jej frustrację,
jeszcze większą niż wówczas, kiedy to Niall, pozostawiał ją w tej
ciągłej niewiedzy. Może to nie było nic poważnego? Może Zayn przesadzał?
Może brał wszystko do siebie w równym stopniu co ona, tyle, że jego
temperament nie pozwalał na duszenie tego w sobie i przekształcał
emocjonalny ból w agresję? Mogłaby tak rozważać wszystkie możliwości aż
do śmierci i dokonywać dokładnej analizy psychologicznej, jednak odgłos
dobiegający ze strony rozsuwanych, tarasowych drzwi wyrwał ją z
zamyślenia, które budziło umiarkowane rozbawienie jej rozmówcy, chociaż
dałaby sobie rękę uciąć, że spoglądał na nią pobłażaniem, jakby miał do
czynienia z osobą, która twierdzi, że nie zna tabliczki mnożenia, oraz,
że Europa to kraj, a nie kontynent. Cholernie nie znosiła tego, że
potrafił zachwiać jej własną pewnością siebie i to w bardziej
niebezpieczny sposób od jej matki, bo ten, w przeciwieństwie do Juliette
robił to rozmyślnie jak na impertynenckiego dupka przystało, a Juliette
nie miała najmniejszego pojęcia, że jej obecność sprawia, że jej córka
czuje się przy niej mała i wyjątkowo nierozgarnięta.
Dziewczyna w
końcu oderwała swoje spojrzenie od twarzy Malika i zerknęła na postać,
która pojawiła się w drzwiach. Wysoki, zielonooki brunet o kręconych
włosach, którego to kojarzyła ze szkolnego korytarza, spoglądał na nich
nieco zmieszany, jakby sądził, że właśnie im w czymś przeszkodził.
Prawdopodobnie taki wniosek wyciągnął po niezbyt dużej odległości
dzielącej Zayna i Lulu, co dziewczyna uświadomiła sobie dopiero po
chwili, a to zarazem sprawiło, że delikatnie zapiekły ją policzki, które
prędko zaczęła zakrywać włosami, jednocześnie odsuwając się od Zayna.
Chłopak jednak szybko odzyskał rezon i skupił swój wzrok tylko i
wyłącznie na Maliku.
- Zayn, chyba jest mały problem - odezwał się nieco skrępowany.
-
O co chodzi? Znowu ten pieprzony gnojek czy może policja? - bąknął, na
co Harry potrząsnął energicznie głową. Zayn automatycznie zmrużył z
wściekłości oczy. - Scarlett? - warknął, a gdy jego kumpel skinął na
potwierdzenie, Zayn wyciągnął ręce z kieszeni i wystrzelił jak z procy w
stronę drzwi, przepychając się koło Harry'ego, który natychmiast ruszył
za nim, przez co ani Malik, ani Styles, nie zauważyli, że z kieszeni
Zayna wypadł pęk kluczy, których brzęk przy uderzaniu w tarasowe płytki,
został zagłuszony przez dobiegającą z wnętrza domu, głośną muzykę.
Zanim Lulu zdążyła ich zatrzymać i oddać zgubę, straciła ich z zasięgu
swojego wzroku, ponieważ wtopili się w tłum głośnych i nietrzeźwych
imprezowiczów. Dziewczyna schyliła się, by podnieść klucze i przez
moment przyglądała się znalezisku. Mimo faktu, że nie darzyła Malika
sympatią i ani trochę nie chciała ponownie się na niego natknąć, jej
poczucie moralności nie pozwalało na zatrzymanie kluczy, zatem musiała
zwrócić je właścicielowi. Najpierw jednak musiała skontrolować sytuację
na imprezie, więc odetchnąwszy głęboko, wślizgnęła się do środka o mało
nie wpadając na pijanego chłopaka, w przesiąkniętej potem koszulce ze
zbyt dużym sombrero na głowie, które opadało mu na oczy. Wszystko szło
zdecydowanie nie tak jak powinno.
Być może Jennifer nie
powinna tak naskakiwać na swoją przyjaciółkę, lecz alkohol wyraźnie
robił swoje i rozwiązywał jej język. Wiedziała, że Lulu tylko się o nią
troszczy i chce dla niej jak najlepiej. Oczywiście doceniała jej
zainteresowanie, którego nie otrzymywała od nikogo innego, a
przynajmniej w takiej formie, jednak irytowało ją to, że Perkins
potrafiła jej o to robić sceny przy ludziach i niekiedy traktowała ją
jak dziecko, którego decyzje trzeba ciągle kontrolować. A Jen jedynie
chciała się zabawić, odprężyć, zapomnieć o problemach z rodzicami,
zapomnieć o swojej złości i jednoczesnej tęsknocie za osobą, dla której
najwyraźniej była zabawką, którą można się pobawić wedle własnego
uznania. Potrzebowała uwagi, zainteresowania i rozpaczliwie szukała tego
zwłaszcza u płci przeciwnej. Tak się złożyło, że napatoczył się
Patrick, który na imprezie nie odstępował jej na krok. Nawet jeżeli
tylko dlatego, że pozwalała mu na nieco więcej, niż dostałby od
jakiejkolwiek innej, przypadkowej dziewczyny na jej imprezie.
Najważniejsze było to, że w tamtej chwili chciał ją.
Siedząc mu na
kolanach i pozwalając, aby jego dłonie sunęły po jej udach, co nie
powstrzymywało go nawet przy jej znajomych, zdawała sobie sprawę, że to
nie tak wszystko powinno wyglądać i choć wcale nie chciała o tym myśleć,
musiała przyznać przyjaciółce rację. To był tylko kolejny błąd do
odhaczenie na jej liście. Kolejny, który niechybnie powtórzy. Albo
pewnie powtórzyłaby idąc razem z Patrickiem do swojej sypialni kilka
minut później, gdyby nie jej brzęczący telefon powiadamiający o
nadejściu wiadomości tekstowej. Sięgnęła po smartfona leżącego na
stoliku pośród puszek i butelek po piwie oraz rozsypanych chipsów, a
następnie odczytała SMS'a.
"Dlaczego o imprezie dowiaduję
się od kogoś innego,
zamiast od ciebie, Jen?"
Tylko
jedna dobrze znana jej osoba nie wiedziała o imprezie. Liam. Jennifer
przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran telefonu, kilkakrotnie
odczytując wiadomość. Trudno było określić, czy była szczęśliwa, że do
niej napisał, zaniepokojona, czy może poirytowana. W ostatecznym
rozrachunku stwierdziła, że jest zirytowana i nie ma najmniejszej ochoty
zajmować się Paynem, który przypominał sobie o niej dopiero wtedy, gdy
czegoś chciał. I już miała ruszyć za niecierpliwiącym się Patrickiem,
kiedy przyszła kolejna wiadomość.
"Wyjdź przed dom"
Zerknęła
na swojego towarzysza, potem z powrotem na ekran telefonu z
konsternacją. Wpatrywała się w wiadomość z wahaniem, nie mając
najmniejszego pojęcia jak powinna postąpić. Przez jej głowę przelatywało
milion myśli. Żadnej jednak nie była w stanie się uczepić i w końcu,
kręcąc głową z niedowierzaniem przez to, co chciała zrobić, ruszyła w
stronę wyjścia, przepychając się między ludźmi, co nie była takie
proste, kiedy wypiło się przynajmniej cztery butelki piwa i na dodatek
miało się na sobie wysokie szpilki. Gdy dotarła do drzwi, szarpnęła za
klamkę i otworzyła je, od razu zauważając opartego o swój motor Liama po
drugiej stronie ulicy, który posłał jej szelmowski uśmiech, jak gdyby
nic się nie wydarzyło. Jakby nie mieli wielkiej kłótni przed trzema
miesiącami, po której w ogóle się ze sobą nie kontaktowali.
Zamknęła
za sobą drzwi i przeszła przez dobrze oświetloną ulicę, o mało nie
wywracając się na jej środku. Liam parsknął śmiechem widząc jej próby
utrzymania równowagi, ale nie ruszył się nawet na milimetr, by jej
pomóc. Była dużą dziewczynką. Nie trzeba jej było pomagać.
- Wiesz, że chodzisz jak pokraka?
-
Gdybyś wypił cztery piwa i miał na sobie szpilki nie przeszedłbyś nawet
metra, więc się przymknij, kretynie - odszczeknęła się, wywołując tym
samym jego uśmiech.
- Jak zawsze milutka i potulna jak baranek -
skomentował ze śmiechem i kiedy tylko się do niego zbliżyła, przyciągnął
ją do siebie, lecz dziewczyna nieudolnie próbowała się mu wyrwać.
Zmarszczył brwi. Najwyraźniej wciąż się na niego boczyła. Zupełnie
niepotrzebnie. Puścił ją jednak nieco rozczarowany. Był świadom tego,
jak na nią działa. Wcześniej była na każde jego skinienie. Wystarczyło
się uśmiechnąć, powiedzieć parę miłych słów, pocałować i była cała jego.
Przynajmniej do czasu, kiedy osoby trzecie nie zaczęły się wtrącać, co w
konsekwencji sprawiło, że Jennifer zrobiła mu awanturę i stwierdziła,
że nie ma zamiaru się dłużej z nim spotykać.
- Czego chcesz? - zapytała, mierząc go wzrokiem i układając ręce na swoich biodrach.
- Stęskniłem się.
- Bo ci uwierzę. Może i trochę wypiłam, ale to nie znaczy, że przestałam myśleć i zmieniłam zdanie, co do widywania się z tobą.
-
A jednak wyszłaś - odparł, na co dziewczyna zamilkła na moment
zastanawiając się nad jego słowami. Fakt, przyszła. I to wcale nie z
zamiarem wywalenia go sprzed swojego domu. - Nie oszukuj się, wciąż na
mnie lecisz, dlatego nie mogłaś się powstrzymać przed wyjściem z imprezy
- stwierdził, uśmiechając się do niej bezczelnie, następnie położył
ręce na jej dłoniach ułożonych na biodrach, przysuwając się bliżej. Tym
razem nie napotkał żadnego oporu z jej strony. Wiedział, że tego
chciała. Poddawała się swoim aż nazbyt widocznym uczuciom do niego, z
których zdawał sobie sprawę niemal od samego początku i które to z taką
łatwością potrafił wykorzystać. - Nie ma sensu się kłócić o bzdety, Jen,
kiedy możemy znów spędzać miło czas tak jak kiedyś - kontynuował,
obserwując, jak jej wewnętrzne bariery zaczynają ustępować. Prawie ją
miał. Pochylił się w jej stronę i odgarnął blond włosy z jej ramienia,
po czym omiótł swoim oddechem jej policzek.- Nawet nie masz pojęcia,
jaką mam na ciebie w tej chwili ochotę. Cholernie kusząco wyglądasz w
tej sukience - szepnął jej do ucha, słysząc jej nierówny oddech. Kiedy
się odsunął, dostrzegł w jej oczach, że się poddała, natomiast jej usta
wygięły się w szerokim uśmiechu. Już była jego. I wszystko poszłoby
według planu, gdyby nagle nie włączył się alarm przeciwpożarowy w jej
domu. Jennifer momentalnie zbladła i odsunęła się od niego spanikowana.
-
Kurwa. Matka mnie zabije - wykrzyknęła z przerażeniem, zaś Liam miał
ochotę krzyknąć raczej "Kurwa, znowu nie zaliczę", kiedy dziewczyna
zostawiła go samego przed domem, w pośpiechu kierując się z powrotem do
środka.
_______________
Długo zastanawiałam się nad tym, czy publikować również TPF na blogspocie, bo aktualnie głównie przebywam na wattpadzie, ale chyba do tego powrócę, bo po pierwsze, stęskniłam się za blogspotem, po drugie, wydaje mi się, że trafia do większej ilości czytelników, a po trzecie, dlaczego nie? Także na razie będę nadrabiać rozdziałami to, co już zostało opublikowane, więc jeżeli ktoś nie czytał na wattpadzie, to może tutaj. Dzięki za uwagę, kocham was misie i dajcie znać, czy sie podoba, czy też nie <3.